Zamiast autem radzę chodzić piechotą

z Andrzejem Krawczykiem,
specjalistą chorób wewnętrznych, pasjonatem historii, podróży i sportu,
rozmawia Anna Augustowska

  • Zaczniemy od podróży, czy od sportu?

– Zacznijmy od historii, którą interesuję się od szkolnych lat. Szczególnie starożytnością, początkami naszej europejskiej cywilizacji. To właśnie z tych zainteresowań narodziła się moja ochota na podróże. Chciałem zobaczyć miejsca, gdzie żyli ludzie, którzy tworzyli podwaliny kultury na naszym kontynencie. Stąd moja pierwsza zagraniczna podróż – w 1985 roku – zaprowadziła mnie do Grecji. Pamiętam, jakie wrażenie zrobiły na mnie Meteory, wysokie skały z klasztorami zawieszonymi w chmurach. Były też Delfy, Akropol, Mykeny, Epidauros i przede wszystkim Knossos na Krecie.

Mój apetyt podróżnika rósł i zacząłem – zwykle z najbliższą rodziną – zwiedzać kolejne kraje i miasta Europy: Włochy, Hiszpanię, Francję z Lazurowym Wybrzeżem, Chorwację, Wiedeń, Berlin, Londyn i z dużym sentymentem wschodnie ziemie II Rzeczypospolitej: Lwów (wielokrotnie), Krzemieniec (ten od Słowackiego), Kamieniec Podolski, Wilno, Troki, aby później ruszyć dalej: zwiedziłem Egipt płynąc statkiem po Nilu, Izrael, Meksyk i Chiny.

W 2010 r. w drodze na Krym przejeżdżałem przez Zadwórze. Miejscowość 33 km na wschód od Lwowa, gdzie 20.08.1920 r. (dokładnie 90 lat wcześniej) była stoczona bitwa z oddziałami konnej armii Budionnego. Zginęli prawie wszyscy obrońcy (ok. 305 osób) i tę bitwę nazwano później polskimi Termopilami, a matka jednego z poległych, Jadwiga Zarugiewiczowa wybierała z tego miejsca prochy do złożenia w Grobie Nieznanego Żołnierza w Warszawie.

Pandemia w oczywisty sposób zatrzymała nas w Polsce, ale coraz bliższy realizacji staje się mój plan podróży do Indii. Być może jeszcze tej zimy, bo to jedyny okres, kiedy panująca tam pogoda pozwala na spokojne zwiedzanie.

  • A podróże po Polsce?

– Moim ulubionym miastem, które lubię zwiedzać, jest Wrocław, a jeśli chodzi o tereny bliższe Lublina to wyjątkowa jest trasa na wschodzie: Włodawa, Kodeń, Kostomłoty, Jabłeczna. Miasta łączące różne kultury i wyznania.

  •  Rozmawiamy tuż po Pana powrocie z Zakopanego, gdzie zakończyły się tegoroczne 19. Igrzyska Lekarskie. Przywiózł Pan aż sześć medali! Chociaż…

– Chociaż jechałem, jak zawsze, z myślą o startowaniu tylko w jednej dyscyplinie – kolarstwie szosowym. I tak też się stało, w jeździe indywidualnej zająłem II miejsce, a w wyścigu wspólnym – III.

Te zawody odbyły się na początku igrzysk i zostałem namówiony, aby wystartować też w innych dyscyplinach. Zaryzykowałem i okazuje się, że było warto, bo zająłem: II miejsce w rzucie oszczepem; II miejsce w biegu na 100 m a III miejsce w biegu na 400 m. W biegu przełajowym na dystansie 3 km zająłem I miejsce. Oczywiście startowałem w mojej kategorii wiekowej, czyli 70 plus.

Od lat biorę też udział w Mistrzostwach Polski Lekarzy w Kolarstwie Szosowym, których organizatorem jest Krzysztof Matras, lekarz z Łukowa.

  • Odnosząc takie sukcesy chyba nie przestaje Pan trenować?

– Ostatnie lata rzeczywiście są wypełnione przez sport – głównie jazdę na rowerze, bo to moja ulubiona dyscyplina. Systematycznie co 2‑3 dni ruszam na trasę i pokonuję 30‑40 km, a w dni, kiedy nie jeżdżę ćwiczę na siłowni. Staram się do aktywności fizycznej zachęcać też moich pacjentów. Namawiam, aby nie rezygnowali z wysiłku fizycznego, nawet tego najprostszego: zamiast windy – schody; zamiast autem radzę chodzić piechotą i uprawiać gimnastykę. Sam codziennie rano ćwiczę poruszając wszystkie partie mięśni i kładąc nacisk na rozciąganie.

  • Zawsze był Pan taki aktywny?

– Tu mogę wiele osób zdziwić – sportem zacząłem zajmować się na serio dopiero około 40 roku życia. Kiedy będąc ordynatorem w szpitalu w Jaszczowie wreszcie miałem trochę więcej czasu, a w Polsce zaczęły powstawać siłownie. Kupiłem też sobie stacjonarny rower. Bardzo polecam wszystkim taką aktywność. Wcześniej bywało różnie – w szkole, wiadomo, grałem w piłkę nożną i jeździłem na rowerze; na studiach byłem w sekcji siatkówki, ale nauka a potem praca zabierały tyle czasu, że na sport było go zbyt mało.

  • Taka kondycja pozwala Panu być też aktywnym zawodowo?

– Myślę, że tak. Mam za sobą 44 lata pracy na pełnym etacie. Zaczynałem w Klinice Chorób Wewnętrznych u prof. Janusza Hanzlika w szpitalu przy ul. Staszica, potem pracowałem w przychodni należącej do kopalni „Bogdanka” ale najdłużej, bo aż 19 lat, w szpitalu w Jaszczowie. Później był też szpital MSWiA w Lublinie, Szpital Powiatowy w Rykach. Ostatnim miejscem pracy w pełnym wymiarze był Oddział Wewnętrzny Szpitala Powiatowego w Krasnymstawie – gdy rezygnowałem ze stanowiska ordynatora byłem prawdopodobnie drugim najstarszym ordynatorem w województwie. Dodam, że przez siedem kadencji samorządu lekarskiego byłem jednym z sędziów w Sądzie Lekarskim, co także wymagało wiedzy, czasu i sił. Teraz 2‑3 dni w tygodniu przyjmuję pacjentów w POZ w Rykach. I zdrowie, i kondycja bardzo się przydają.

  • Historią pasjonuje się Pan od szkolnych lat, czy dzisiaj wybrałby Pan ponownie medycynę?

– Zdecydowanie tak. Mój ojciec co prawda nalegał, abym studiował chemię – to były czasy, kiedy rozbudowywały się Zakłady Azotowe w Puławach, ale nie dałem się do tego przekonać. Zawsze chciałem pracować z ludźmi, pomagać im. Już w szkole czytałem sporo o zasadach zdrowego stylu życia, o tym, jak ważne jest zachowanie sprawności. I będąc lekarzem przekazuję tę wiedzę moim pacjentom.