z prof. Januszem Perzyńskim,
psychiatrą i literatem,
rozmawia Anna Augustowska
- Zacznę cytatem: „Przed 55 laty, jako student piątego roku medycyny, przekraczałem bramę abramowickiego szpitala przekonany, że ujrzę furiatów, Napoleonów, namiestników – słowem to wszystko, co kojarzyło się z dowcipami o pacjentach. Byłem ciekaw, czy rzeczywiście ściany są obite materacami, chorzy przypominają swoim zachowaniem mityczne stwory, a lekarzy trudno odróżnić od podopiecznych”. Tamten pamiętny dzień trwa nadal, bo wciąż leczy Pan pacjentów psychiatrycznych, chociaż wcale nie chciał Pan być psychiatrą?
– To prawda – w ogóle nie brałem tego pod uwagę. Od szkolnych lat chciałem być chirurgiem, lekarzem z konkretną wiedzą, który szybko i skutecznie pomaga choremu. To było moje marzenie i dlatego wybrałem studia na Wydziale Lekarskim. Jeszcze jako student, oczywiście pod nadzorem, wykonywałem proste zabiegi chirurgiczne, wycinałem wyrostki robaczkowe itp., ale mimo moich starań szansa na etat w Klinice Chirurgii u prof. Mieczysława Zakrysia, gdzie odbywałem staż, wciąż się nie pojawiała. Miałem się dowiadywać i czekać… Tymczasem zaczęło mi grozić wojsko, a tego bardzo nie chciałem. Ratunkiem okazała się psychiatria. I tak trafiłem do abramowickiego szpitala z przekonaniem, że to tylko okres przejściowy, że przecież chirurgia…
- Tak się jednak nie stało – chociaż czytając wydane właśnie „Notatki psychiatry z Lublina”, których jest pan autorem, można się zastanowić, dlaczego nie związał się Pan z… literaturą?
– Często słyszę to pytanie. I zawsze odpowiadam, że moim marzeniem była chirurgia… Co prawda już w szkole słyszałem pochwały dotyczące moich prac pisemnych z języka polskiego – do najważniejszych należał głos polonisty z LO im. Hetmana Jana Zamoyskiego w Lublinie prof. Eugeniusza Gołębiowskiego, który był literatem, o czym dowiedziałem się już po maturze. To właśnie od prof. Gołębiowskiego usłyszałem: „Dobrze piszesz, synku, pisz…”.
Być może w jakimś sensie odziedziczyłem „lekkość pióra” po moich przodkach? Pradziadek Henryk w 1890 roku w Warszawie założył gazetę „Dziennik dla Wszystkich”, a mój stryjeczny dziadek, Włodzimierz Perzyński, był dramatopisarzem i nowelistą, autorem m.in. takich utworów jak „Lekkomyślna siostra” czy „Polityka”.
- To bardzo prawdopodobne. Zadebiutował Pan już na studiach i od razu z sukcesem.
– Byłem na IV roku studiów, kiedy zdecydowałem się wziąć udział w ogłoszonym w 1965 roku przez redakcję „Kuriera Lubelskiego” konkursie literackim pt. „Moje największe przeżycie na studiach”. Napisałem opowiadanie „Bezsilni”, w którym opisałem moje spotkanie z 18‑letnim chłopakiem ciężko chorym na nowotwór kości. Kiedy go poznałem był już po amputacji nogi i z przerzutami do płuc. Niewiele mogliśmy zdziałać. Jego historia zrobiła na mnie, wtedy też młodym chłopaku, ogromne wrażenie. Nie mogłem się pogodzić z jego śmiercią i bezsilnością medycyny. Opowiadanie wygrało ten konkurs, a ja zacząłem być zachęcany przez redaktorów lubelskich gazet do dalszego pisania i publikowania na łamach tych pism moich opowiadań. Nie mogłem odmówić. Te teksty zwykle dotyczyły historii szpitalnych, spotkań z pacjentami, moich konfrontacji z ich życiem. Pisałem więc dla „Kameny”, „Kuriera Lubelskiego”, „Sztandaru Ludu”.
- Te teksty, ale nie tylko, złożyły się na większą całość. „Notatki psychiatry…”, które nie są jednak tylko zbiorem historii z pracy lekarza. Już spis treści dużo sugeruje: Szeryf, Himalaje, Sierpień 80, Przy Antarktydzie, Kleptomania…
– „Notatki…” ułożyłem chronologicznie – są więc w pewnym sensie historią mojego życia, bo nie ograniczam się tylko do wspomnień z pracy lekarza. Jest też sporo o życiu pozazawodowym, rodzinnym. Także o moich pozaliterackich pasjach: nartach i żaglach.
- Mnie urzekł tekst o tym, jak w 1984 roku kupuje Pan auto – Syrenę 105 Lux. Świetnie napisany obrazek z życia w PRL.
– Nie ukrywam, że chciałem zebrać moje teksty trochę dla potomnych, aby pamiętali, a młodzi, aby się dowiedzieli, jak wyglądało życie w odległej, a przecież całkiem niedawnej epoce. Skłoniła mnie do uporządkowania i usystematyzowania tych tekstów… pandemia. Kiedy w 2020 roku, w marcu, nagle dopadł nas stan epidemii i zostaliśmy wytrąceni ze zwykłego rytmu, ratując się przed bezczynnością i przymusowym zamknięciem w izolacji, postanowiłem zrealizować ciągnący się od wielu lat zamiar napisania książki. Chciałem ją poświęcić moim nauczycielom, przyjaciołom, ale głównie pacjentom – osobom dźwigającym poza bólem schorzenia także – ciągle jeszcze zadawany, często bardzo dokuczliwy – ból odrzucenia.
- Mimo emerytury nadal Pan przyjmuje pacjentów?
– Nie zostałem chirurgiem – widać miałem być psychiatrą. Okazuje się, że wciąż mogę być potrzebny chorym. To daje mi ogromną satysfakcję. Przyjmuję trzy razy w tygodniu. I zgodnie z moją życiową dewizą, cały czas staram się robić wszystko, aby nie być wobec pacjentów „bezsilnym”.
„Notatki psychiatry z Lublina”, Janusz Perzyński, 2022, Wydawnictwo Lubelskie AZ.