Pamiętnik znaleziony w szpitalnej szafce

(serial prawie codzienny)  

Wtorek

Zaczęła się kalendarzowa zima. A kaloryfery ledwo ciepłe. Nie zapowiada się dobrze.

Środa

Sąsiad spod okna od kilku dni mówi przez sen. I lepiej nie powtarzać tego, co mówi. W końcu sen to zdrowie i gdyby to, co mówi i o kim mówi dotarło gdzie trzeba, na pewno by mu to na zdrowie nie wyszło. Mam nadzieję, że nie dotrze, chociaż przecież we dwóch na sali nie leżymy a dzisiaj prawdziwych sąsiadów poznaje się niestety często nie w biedzie, tylko już po wszystkim.

Czwartek

Znowu coraz pesymistyczniejsze wieści dotyczące stanu naszej służby zdrowia – rosnące zadłużenie szpitali, coraz trudniej o łóżko, coraz mniej personelu, dłuższe kolejki, braki w lekach itp. A MINISTERSTWO ZDROWIA spokojne. Ale MINI nie jest usprawiedliwieniem tego wszystkiego. MAKSISTERSTWO by się przydało. I to nie ilościowo ale jakościowo, żeby nowy potencjał decyzyjny zastąpił dotychczasowy impotencjał.

Piątek

W ramach oszczędności podobno już prześwietlają po dwie osoby na jednej kliszy. Sąsiad mi powiedział. Wczoraj prześwietlali ponoć jednego z jakąś szatynką. Początkowo było miło – ciemność, dyskretne czerwone światełko i głos laboranta – „wdech ‑ wydech”, „wdech ‑ wydech”. Po gębie dostał od szatynki już przy drugim wydechu a dodatkowo żółtaczki. I tak dobrze, bo mogło być gorzej. A mnie nie prześwietlają. Może wiedzą, że żółtaczkę już miałem.

Sobota

Chodzą plotki, że jeden doktór, który niedawno przeszedł na emeryturę, podobno otwiera sporą restaurację. A wieczorem zamyka. W międzyczasie wita przy drzwiach gości i życzy smacznego, albo żegna i poleca się na przyszłość. A byłem przekonany, że te lekarskie emerytury są jednak wyższe i dorabiać nie muszą.

Poniedziałek

Był u mnie kapelan. Już drugi raz. Popatrzył i poszedł. O co chodzi, że tak chodzi. Poprosiłem o coś uspokajającego. Nic nie dostałem. Trochę się uspokoiłem.

Wtorek

Była ciotka. Nie przywiozła pierogów, o które prosiłem, bo w autobusie jej ukradli. Ale podzieliła się ze mną najnowszymi newsami z kamienicy. Podobno Wałach, nasz sąsiad z parteru, robi się już biznesmenem pełną gębą. Ostatnio frak sobie kupił. Byłem ciekaw, jak w tym wygląda. Ciotka powiedziała, że tak samo, jak przedtem, tyle że we fraku. I do białych skarpetek nie bardzo mu pasuje. I co z tego? Ale biznesmen jest. I już nie Wałach, tylko Rumakiewicz. Dwa tygodnie temu sobie zmienił. I słusznie. W końcu Wałach we fraku to bardziej gra półsłówek niż przedstawiciel rodzimego biznesu. Za modą i aktualnymi tendencjami trzeba nadążać.

Środa

Słuchałem radia. Był wywiad z ministrem. Mówił, że czas na reformy w służbie zdrowia, czas na zmiany i koniec z niechlubnymi praktykami. Pewnie na chlubnych teoretyków teraz postawią. Czarno to widzę.

Czwartek

Leżę, obserwuję, myślę i coraz częściej przypomina mi się przysłowie „Mądry Polak po szkodzie”. Chyba dlatego, że podobno przysłowie bywa odbiciem mądrości narodu. Posłowie jakby rzadziej.

Piątek

A jednak nie mogę oglądać tej szpitalnej telewizji. Za dużo tego magla. Bez przerwy ten za tym, ten przeciw, ten dzięki temu tak, ten przez tego nie i tak w kółko. Myślę, że jak wrócę do domu dopiero sobie obejrzę, co będę chciał. Na razie odwracam się na bok.

Sobota

Kaloryfery nadal chłodne. Dobrze, że mam dodatkową piżamę. W jednej na drugą da się jeszcze wytrzymać. Czapka by się przydała. Będę musiał poprosić ciotkę o tę z nausznikami. I o sweter.

Poniedziałek

Niedługo święta. Cieszę się, bo wczoraj obiecano mi wkrótce wypis. Jeszcze trochę obserwacji, trochę badań kontrolnych, gastroskopia i do domu. Nowy Rok też będę mógł powitać w domowych pieleszach. Cieszę się i mam nadzieję, że ten Nowy wreszcie może będzie trochę weselszy. Mam nadzieję.

Irosław Szymański