Za drzwiami tłum pacjentów, mimo że rejestrujemy na określoną godzinę. Ciągle coś ktoś chce, a to pilnie receptę, bo wcześniej zapomniał, a to pilnie skierowanie na pilną rehabilitację(?). Ciężko wszystko ogarnąć a ludzie bardzo nerwowi.
Dużo czasu zajęła mi pacjentka z chorobą o nazwie „jeżdżenie do sanatorium”. Oczywiście kilka innych chorób też ma, ale tej poświęca najwięcej czasu i uwagi. Dzisiaj przyszła mnie poinformować, że zmieniły się przepisy i teraz sam pacjent, a jeżeli nie wie jak (a ona nie wie) to jego lekarz rodzinny (czyli ja) ma zapisywać się do konkretnego sanatorium na wybrany przez siebie termin. Ponieważ tam, gdzie ona chce jechać jest dużo chętnych, zaleciła mi czuwanie, żebym zdążyła ją zarejestrować, jak tylko będzie można to zrobić. Rzeczywiście rzecznik ministra zdrowia poinformował o zmianie przepisów i o tym, że lekarze rodzinni chętnie się tym zajmą i pomogą. Wprost nie możemy się doczekać. Do sanatorium będzie można się zarejestrować tylko na najbliższy rok i premiowane będą te, które pacjenci wybiorą w pierwszej kolejności. Wg moich obserwacji, pacjenci najchętniej wybierają w lecie nad morze, a w zimie w góry. Bez pytania kogokolwiek, czy jeszcze da radę, dokłada nam się nowych zadań i obowiązków. Problemem jest to, że czas nie jest z gumy.
Mamy w Polsce już dwie podstawowe opieki, lekarza rodzinnego i pilotażowo, podstawową opiekę psychiatryczną. Niebawem Centrów Zdrowia Psychicznego (na razie dla dorosłych), świadczących taką pomoc, będzie w kraju około 80. W województwie lubelskim działają już trzy takie centra (Radzyń Podlaski, Parczew, Chełm), a za chwilę moją powstać następne – jedno, dwa lub trzy w Lublinie. Tam całodobowo będą mogli zgłaszać się pacjenci z problemami psychicznymi i otrzymać pomoc. Wygląda to w teorii super, pomoc od ręki, szybka diagnoza, mniej hospitalizacji, chorzy zaopiekowani w domu lub blisko domu. Brzmi idealnie.
Wymieniono instytucje, z którymi ma takie centrum współpracować – oświata, pomoc społeczna. Lekarza rodzinnego brak. Tam, gdzie taka współpraca by nam się bardzo przydała nikt o tym nie pomyślał. A przecież pacjentów, szczególnie starszych z zaburzeniami, których chętnie byśmy telefonicznie skonsultowali z psychiatrą, jest mnóstwo. Na pytanie, czy taka konsultacja wpisana w dokumentację medyczną byłaby uzasadnieniem do postawienia rozpoznania i refundacji leków, nikt nie jest mi w stanie odpowiedzieć. Odsyłanie do zarządzeń, rozporządzeń zamiast prostego „tak” lub „nie”.
Ostatnio biuro Rzecznika Praw Pacjenta obdzwania przychodnie niby jako pacjent, który chce się zarejestrować do lekarza i wyszukuje takie, w których na wizytę trzeba czekać dłużej niż 48 godzin. Czy naprawdę nikt nie pomyślał, że szczególnie w sezonie infekcyjnym, sztywne trzymanie się takiego zapisu warunków umów jest głupotą? Pani Wiesia ze swoim skierowaniem do sanatorium może spokojnie poczekać tydzień, a kaszlące dziecko z gorączką muszę przyjąć dzisiaj, a nie za 48 godzin! Modlę się o cierpliwość, bo o rozum dla reformujących ochronę zdrowia już za późno!
Za oknem ciemno, „oficjalne” godziny pracy dawno się skończyły, a ja jeszcze sprawdzam, czy wszystko wpisałam, czy gdzieś nie „kliknęłam” złej refundacji na wygenerowanych receptach. Czas skończyć rozważania, co jeszcze wymyśli pan minister, żeby „umilić” nam życie i jechać do domu. Jutro też jest dzień!
Wioletta Szafrańska‑Kocuń