MEDICUS 4/2015
Pamiętnik znaleziony w szpitalnej szafce
(serial prawie codzienny)
10 marca
Znowu mam skierowanie do szpitala, ale nie wiem do którego, bo lekarz pierwszego kontaktu napisał na skierowaniu lakonicznie – „DO SZPITALA”. Ciotka mówi, że to problem, bo podobno już prawie wszystkie szpitale połączyli i że teraz to może być skierowanie ambiwalentne – albo do SZPITALA KOLEJOWEGO im. Jana Bożego przy MSW, albo do WOJEWÓDZKIEGO SZPITALA WOJSKOWEGO im. Kardynała Wyszyńskiego, lub już Jana z Dukli przy Kraśnickiej, albo do MSW bez imienia, ale przy Grenadierów, albo w ogóle do jakiegoś szpitala w okolicy, lub regionie. Ale jak to mówiła, to pewności nie miała. Ja też nie mam, ale leczyć się gdzieś muszę. W końcu różne łączenia jako naród już przeżyliśmy, to i te chyba przeżyjemy. Były PGR-y, to mogą być PGS-y, czyli PAŃSTWOWE GOSPODARSTWA SZPITALNE, niedługo będą może SZPITALNE SPÓŁDZIELNIE PRODUKCYJNE, albo DORAŹNA SAMOPOMOC CHŁOPSKA (oczywiście bez ginekologii, bo chłopska), i parę innych wesoło i bezkarnie wdrażanych pomysłów. Nieważne, grunt, to przywiązanie do ludowej tradycji i do wszystkiego, co z tym związane. Zwłaszcza ręce myślących inaczej a niemających wpływu na tę radosną prozdrowotną twórczość obecnej władzy. Aż chciałoby się krzyknąć – „PACJENCI WSZYSTKICH KRAJÓW – ŁĄCZCIE SIĘ!”… Tylko nie w tym kraju!
10 kwietnia
Jestem przyjęty. Po ośmiu godzinach czekania w Izbie Przyjęć, chociaż karetka mnie przywiozła. To i tak prawie ekspresowo. Przede mną przyjęto wszystkich napitych, rzygających, sikających i machających ręcami, bo zgodnie z ustawą ci są przyjmowani w pierwszej kolejności i nie w Izbie Wytrzeźwień, tylko tutaj. Gdybym wiedział, to bym się napił, porzygał, wysikał na podłogę w tej izbie i poszarpał z pielęgniarką, a może i z lekarzem. Ale jak człowiek nie wie, jak się dzisiaj zachować, nie zna aktualnych dyrektyw, to musi czekać. Najważniejsze, że jestem przyjęty. Szpital duży. Pewnie z jakimś innym połączony. Jakiego imienia, jeszcze nie wiem, ale nieważne imię, ważne nazwisko tego, który to wymyślił.
11 kwietnia
Leżę podobno na internie. Na razie na korytarzu, który łączy internę, urologię, toksykologię i parę innych oddziałów, więc dokładnie nie wiem, gdzie leżę. Jutro ma się zwolnić łóżko, ale zanim prześcielą, to może być pojutrze, bo podobno pościeli też brakuje. Poczekam. Słuchałem radia. Sąsiada, bo moje mi już pierwszego dnia ukradli. Był wywiad z jakimś kandydatem na prezydenta albo na kogoś tam. Mówił, że czas na reformę służby zdrowia, czas na zmiany i koniec z niechlubnymi praktykami. Pewnie na chlubnych teoretyków teraz postawią. Czarno to widzę, ale niech stawiają, bylebym ja mógł leżeć.
14 kwietnia
Zaskakujące są szpitalne sukcesy w walce z pasożytami. Wczoraj wyłożyli po kątach na korytarzu trutkę na szczury, a dzisiaj wywalił się na niej jeden starszy asystent. A wydawało się, że to taki porządny, młody człowiek. Cóż, pozory jednak mylą. I jak oni mogą spokojnie pracować, jak nawet w kąty już muszą zaglądać. Oczywiście – czujność przede wszystkim. Lepiej się wywalić, niż być wywalonym, bo jak się czegoś nie dopatrzyło, to życzliwi koledzy dostrzegą. No, każde środowisko ma swoje prawa, ale najczęściej dostaje się z lewej.
16 kwietnia
Była ciotka. Zapuchnięta od zęba do mostka. Przyniosła mi coś do zjedzenia i wiadomość, że była w tej byłej Wojewódzkiej Przychodni Stomatologicznej przy Lubartowskiej. Nie narzekała specjalnie, bo zrobili jej tam co mogli w ramach NFZ. Ale dużo chyba nie mogli w tych ramach, bo tylko mostek mogli wyjąć, ale gęba jej się nadal w chustce nie mieści i w ramach też. Nawet przez okno ciężko jej wyjrzeć. Może dlatego, że okna ma wąskie i ramy stare. Powiedziałem, żeby nie wspominała o tych ramach, bo NFZ to wykorzysta i oddali ewentualną skargę. A wymiana okien to spory wydatek.
17 kwietnia
U sąsiada na dostawce pod toaletą wyszła żółtaczka. Spory sukces diagnostyczny, ale sensacja żadna. Podczas wszystkich moich pobytów w szpitalach była już czerwonka, białaczka, paciorkowiec zieleniejący, pałeczka ropy błękitnej, sinica, łupież pstry i różowaty, czerwienica, ospa czarna i rogowacenie białe. Zwykła szpitalna szarzyzna i nie ma się czym podniecać. Zapytałem doktora, czy nie mam przypadkiem czerniaka, ale nic mi nie wyjaśnił.
18 kwietnia
Po południu byłem w szpitalnym barku. Istnieje taki jako alternatywa dla szpitalnego jedzenia. Przyjemnie – ci z nadciśnieniem piją kawę, wrzodowcy jedzą forszmak, albo flaki, ci z cukrzycą ciastka i wuzetki, jednym słowem – zdrowieją. Na razie nie wiem, jakie mam rozpoznanie, więc tylko wypiłem kawę, zjadłem forszmak, ciastko, trochę flaków i popiłem „Red Bullem”. Bóle miałem o trzeciej, zastrzyk o siódmej. I tak dobrze, bo mogłem w ogóle nie dostać, gdybym się przyznał.
19 kwietnia
Jutro przenoszą mnie na korytarz bliżej urologii, bo chyba mam coś z prostatą. Nie muszą mnie przenosić – sam przejdę, bo to tylko trzy łóżka dalej. Skoro świt idę, bo jeszcze się rozmyślą.
Irosław Szymański