MEDICUS 4/2015
Lekarz z pasją
Każdy czas ma swoją lożę prześmiewców
z Irosławem Szymańskim, lubelskim ginekologiem, rozmawia Anna Augustowska
• Ginekolog, tekściarz, twórca kabaretowych skeczy, reżyser, muzyk i kompozytor. Dobra kolejność?
– Zdecydowanie tak, ponieważ medycyna jest, była i będzie dla mnie zawsze na pierwszym miejscu. Nie mam co do tego wątpliwości.
• Ale to kabaret towarzyszy Panu najdłużej?
– To prawda. „Zaraziłem się” nim już w liceum im. Zamoyskiego, do którego chodziłem. Działał tam wtedy szkolny kabaret i należałem do tego zespołu, chociaż bardziej jako autor niż aktor. Od początku bowiem bardziej pasjonowało mnie pisanie tekstów niż granie na scenie. Chociaż mam w dorobku także wątek sceniczny. W czasie studiów przez pięć lat występowałem jako gitarzysta, kompozytor i autor tekstów w założonym przez siebie zespole bigbitowym o wymownej nazwie Szkielety. Później unikałem sceny.
• Zgadza się. Cała Polska znała i rozpoznawała aktorów „Loży 44”, ale tylko nieliczni wiedzieli, jak wygląda twórca tego kultowego kabaretu. I kim jest. Nigdy nie miał Pan ochoty porzucić medycyny dla sceny?
– Nie będę udawał, że nie miałem takich momentów… ale chyba nie umiałem zobaczyć siebie tylko jako tekściarza. Medycyna zawsze mnie pasjonowała. Ten zawód daje mi niezmiennie do dzisiaj ogromną satysfakcję. Nie chcę używać wielkich słów, ale jak widzę chorą, która po leczeniu nabiera sił i czuje się zdrowa, jestem szczęśliwy! Poza tym uważam, że uprawianie medycyny jest sztuką.
• „Loża” narodziła się w 1972 roku, na ówczesnej Akademii Medycznej w Lublinie, gdzie Pan studiował. To był głęboki PRL. Epoka stworzona dla satyryków?
– Cóż, to były czasy trudne do życia, ale idealne do wyśmiewania. Mówiło się wtedy, że życie przerosło kabaret. I tak było. Wystarczyło tylko wszystko ująć w odpowiednie ramy. Tak powstało Studenckie Bractwo Satyryczne „Loża 44”. Występowało w nim wielu kolegów lekarzy, znakomitych ludzi, m.in. Grzegorz Michalec, Maciej Wijatkowski, Piotr Wójcik, Lucyna Mijal, Wiesław Mikuś, Leszek Świca oraz znany dziś i popularny aktor Jerzy Rogalski, którego notabene zwerbowałem prosto z ulicy. Jechałem samochodem i zobaczyłem, jak idzie przez miasto. Kiedy się zrównaliśmy, zatrzymałem auto i zaprosiłem do środka. O dziwo wsiadł bez ceregieli. Chyba wzbudzałem zaufanie, skoro nie wziął mnie za esbeka. „Loża” to był taki kabaretowy klub, komentujący zastaną rzeczywistość. Od początku starałem się, aby w moich tekstach grało przede wszystkim słowo. Nie nachalny, jednoznaczny, jarmarczny dowcip ale aluzja, pewna sugestia, która zmuszała widza do odkrywania sensu, rozszyfrowywania dwuznaczności. Nigdy nie mieliśmy z tym kłopotu, publiczność w lot łapała sens i treść.
• Cenzura chyba temu sprzyjała?
– Z całą pewnością. To były czasy, w których nawet aluzje na temat brzydkiej pogody, czy nieurodzaju były przez cenzurę zatrzymywane, bo zagrażały wizerunkowi PRL-owskiej krainy wiecznej szczęśliwości. Miałem jednak wyjątkowe szczęście do cenzury, a raczej do groźnej cenzorki Hanny Leszczyńskiej, z którą znaliśmy się z czasów szkolnych. Dzięki tej znajomości moje teksty były przez Nią czytane wcześniej u mnie w domu. Ustalaliśmy, co trzeba koniecznie zmienić i dopiero po takiej „redakcji” materiał szedł oficjalnie do ocenzurowania. Czasem trzeba się było nagimnastykować, aby przemycić „bezpiecznie” pełną treść. Bardzo to sprzyjało kreatywności. Dzisiejsze kabarety to zupełnie inny świat; bez ogródek walą kawę na ławę, są w tym szalenie prostackie i przez to dla mnie nieciekawe.
• Dorobiliście się kilkunastu programów scenicznych, telewizyjnych i radiowych. Do złotego okresu „Loży” trzeba zaliczyć udział w krakowskich Spotkaniach z Balladą, które oglądała cała Polska. Dużo tego. Trudno zliczyć?
– Nie umiem powiedzieć, ile napisałem tekstów, ale chyba dużo. Próbowałem to usystematyzować, zamknąć w jakąś całość, stąd powstały dwie moje książki: „Tak to widzę” i „Notatki z marszu”. Obie pozycje wydane przez Krajową Agencję Wydawniczą.
• W pewnym momencie zniknęliście, ale może to tylko dłuższa przerwa, bo chyba śmiać się wciąż jest z czego?
– Każde czasy mają swoich satyrycznych komentatorów i tematy. W naszych też aż się od nich roi, chociażby obecna sytuacja w służbie zdrowia. Tylko siadać i pisać. Staram się to robić na stronach Medicusa, którego – co chciałbym, korzystając z okazji, przypomnieć – jestem współzałożycielem. Ale zmieniły się nie tylko czasy, my również. Aktorzy „Loży” to starsi panowie, nie zawsze już z powodów zdrowotnych w formie. Wciąż mam w głowie obiecany Jerzemu Rogalskiemu monodram. Ostatnio dostałem też propozycję z Radia Lublin, aby przygotować słuchowiska do cyklu „W noclegowni” – program miałby wejść w tym roku do nowej ramówki. Nie rzucam więc pióra, tematy leżą na ulicy i chyba nie zabraknie ich nigdy. Tylko ludzie są jacyś bardziej drażliwi, nie mają dystansu, więc co tu kryć, włącza się autocenzura, którą chyba najtrudniej oszukać, co stwierdzam nie bez ironii.