?Muzykujący doktor to raczej dziwadło?

MEDICUS 3/2015

Lekarz z pasją

„Muzykujący doktor to raczej dziwadło”

 

z radiologiem Maciejem Szajnerem z Zakładu Radiologii Zabiegowej i Neuroradiologii rozmawia Anna Augustowska

 

• Muzyka w medycynie – jak to działa?

– Dwie dziedziny pozornie całkowicie niezwiązane, a jednak… Muzyka leczy, łagodzi stres i ból, polepsza samopoczucie, często podwyższa optymizm. Wielu kolegów zaangażowanych w działania medyczne, operatywę słucha muzyki dodając sobie w ten sposób dobrej energii. Nic w tym dziwnego, chyba tak było od zawsze w każdej ludzkiej aktywności. Ludzie zawsze „robili muzykę” przy pracy, śpiewali przy stawianiu żagli i przy rwaniu pierza czy zbieraniu bawełny. Muzyka zawsze pomaga i łączy ludzi.

 

• Zawsze operujesz słuchając ulubionej muzyki?

– Od wielu lat muzyka jest elementem dodającym ducha całemu zespołowi, z którym pracuję. Dla mnie to miara czasu, balsam na duszę i przede wszystkim skupienie na zabiegu. Muzyka stanowi ład, harmonia wyznacza sens bez względu na rodzaj muzyki. Niewielu jest miłośników kakofonii, choć w sprawach życiowych spotyka się takich uparciuszków którzy w sferze muzycznej wolą Mozarta od Pendereckiego. Niekonsekwencja, ale jakaż ludzka!

 

• Grasz pod siebie, czy dla pacjenta?

– Chory przed zabiegiem lub diagnostyką zawsze docenia miłe dźwięki, które odwracają jego uwagę i sprawiają mu przyjemność, czasem stanowią też temat do rozmowy. Oczywiście, każdy ma swój gust i nawyki więc muzyka nie jest
konieczna tym, którzy się jej obawiają na sali operacyjnej. W końcu wszystko ma służyć powodzeniu operacji.

 

• Prof. Religa operował przy muzyce Luisa Armstronga – co Ty preferujesz? Rodzaj zabiegu ma wpływ na rodzaj muzyki?

– Cały czas kroczę ścieżką bluesa, taki charakter. To on właśnie przez swoją prostotę, emocje stanowi do dziś formę nieskończoną. Muzyka oparta na szczerości, bardzo osobista i w odbiorze, i w tworzeniu. Warsztatowo waha się od genialnego prymitywizmu do skończonej wirtuozerii.
Fenomenalni są muzycy źródłowi, Albert Collins, Buddy Guy, Otis Rush, Arthur Washington i wielu innych. Nie należy zapominać, że grali w zespołach formowanych z wybitnych jednostek. Jimi Hendrix tak właśnie zaczynał. To, co zrodziło się z tej kuli bluesowego ognia, słyszymy dzisiaj. Cały prąd białego bluesa: Clapton, Steve Ray Vaughan, Warren Haynes, Zappa, Mayer, Led Zeppelin itd. Uwielbiam ich do dziś. Niewielu jest młodych muzyków, podążających za tradycją. Może Gary Clarke JR, w komercyjnym świecie tradycja kosztuje dużo zdrowia…

 

• A wartość muzyki?

– Dość popularną tezą jest, iż niewielu ludzi słyszy muzykę a jedynie jej słucha. Nic w tym zdrożnego, może tylko szkoda, że pomimo tak wielkiej dostępności i popularności sztuka z trudnością realizuje swoją misję zmieniania człowieka. Pewnie
byłoby lepiej, gdyby więcej ludzi poważnie przyswoiło sobie zawołanie The Beatles: „All You Need is Love”.

 

• Jesteś nie tylko odbiorcą – słuchaczem i fanem muzyki, ale ci co Cię znają, widzą Cię z gitarą. Jak to się zaczęło?

– Wcale nie gram tak często jakbym chciał, ale sprawia mi to ogromną przyjemność i pozwala zachować cząstkę siebie. Muzyka jest wszędzie i bez niej wyobrazić sobie świata po prostu nie można. Nie znam nikogo, kto jawnie deklarowałby wrogość do muzyki. Lubią ją wszyscy, chodzi o to, by to muzyka polubiła nas. Mnie polubiła pod koniec lat 70. Zakumplowaliśmy się i do dziś pomagamy sobie przetrwać. Jest jednym z najlepszych lekarstw na głupotę i ciemnotę otaczającego świata. Odkrywa wspólne mianowniki, łączy na podstawie szacunku, którego tak mało w dzisiejszym świecie.

 

• Co i z kim – grasz, komponujesz?

– Gram z kolegami lekarzami, czasami ujawniamy się, zwykle w okolicy Bożego Narodzenia. Dość rzadko ćwiczymy, ale są to spotkania niezwykle przyjemne z dobrymi ludźmi. Fajne. Na marginesie – przestroga, zauważam, że ujawnienie pasji muzycznej może być dość ryzykowne w przypadku środowiska lekarzy. Nie zawsze odbiór jest pozytywny, raczej można narazić się na komentarze i podejrzenia, że zamiast pracą, to się muzyką zajmuje, ergo słaby doktór, a w każdym razie niepoważny. Poważny to chodzi w krawacie i z teczką, rozmawia o NFZ, wakacjach w Egipcie lub fundamentach domu na przedmieściach, czasami o polityce. Muzykujący doktor to raczej dziwadło. Kuba Sienkiewicz potwierdza moją tezę.

 

• Mówisz, że bez muzyki – jej grania i słuchania, nie mógłbyś być lekarzem. Kiedyś jednak wybrałeś medycynę….

– Pewnie mógłbym, ale na pewno nie byłbym sobą. Wybór kierunku był dość prosty o ile pamiętam. Taki był wtedy czas, odruch serca nie miał nic wspólnego z faktem, że byłbym wzięty do wojska w razie wpadki. Rok 1982, matura, plotki o mobilizacji, nikt nic nie wie, a decydować trzeba. Skoro koledzy idą na medycynę, odruchowo dołączyłem, po klasie bio-chem był to jedyny logiczny ruch.

 

• Gdzie i kiedy można posłuchać Maćka Szajnera?

– Żarty!!! Jak mnie zaprosicie…