Znowu na rower!

MEDICUS 12/2014

Znowu na rower!

Z Michałem Małyszą, chirurgiem z Kliniki Chirurgii Naczyń i Angiologii SPSK-1 w Lublinie, mistrzem kolarstwa, rozmawia Maria Przesmycka

• Z ostatniej Lekarskiej Olimpiady w Zakopanem przywiózł Pan 3 złote medale. Zwycięstwa smakują tak samo jak przed laty?

– Zwycięstwo zawsze smakuje. W tym roku wygrałem w Zakopanem dwa wyścigi w kolarstwie szosowym (jazda na czas i wyścig ze startu wspólnego) i wyścig w kolarstwie górskim na rowerach MTB w mojej kategorii wiekowej. Ścigam się w lekarskich zawodach od 11 lat i zwykle przywożę z nich medale i puchary. Startuję też w wyścigach Masters, rywalizując z byłymi kolarzami zawodowymi. Dwukrotnie zdobyłem tam złote medale w wyścigach szosowych po terenach płaskich. W tym roku, niestety, nie wykupiłem licencji. Brak czasu!

 

• Praca, zwykle w kilku miejscach, dyżury, specjalizacja, rodzina. Niełatwo to wszystko poukładać. Jak tu jeszcze znaleźć czas na sport?

– Nie jest to proste a z roku na rok nawet coraz trudniejsze. Od blisko 2 lat pracuję w Klinice Chirurgii Naczyń i Angiologii, u prof. Tomasza Zubilewicza. Rozpocząłem tu nową specjalizację więc pracy jest naprawdę dużo. Żona też jest lekarzem, mamy troje dzieci, którym należy poświęcać coraz więcej czasu. Jak mam wolną godzinę – idę biegać; jak mam
3–4 godziny – wsiadam na rower i przejeżdżam 100–120 kilometrów. Wysiłek i sport uzależniają. Staram się regularnie trenować 3–4 razy w tygodniu.

 

• Rodzina podziela Pana pasje sportowe, czy raczej toleruje?

– Na pewno mnie wspiera, choć wiem, że pogodzić rolę męża, ojca i sportowca nie jest lekko. Często słyszę od dzieci: „Tata to tylko jeździ na rowerze”.

 

• Gdzie Pan trzyma rowery?

– To rzeczywiście problem, bo w sumie mamy ich kilkanaście – nie tylko moje,
ale żony i dzieci, więc trzeba je upychać i w garażu, i w piwnicy, ale zdarza się też, że i w przedpokoju, bo taki profesjonalny sprzęt to cenna rzecz. Dobry rower można kupić za 3–4 tysiące, ale profesjonalny to koszt 20–40.

 

• Koledzy patrzą na Pana pasję przychylnym okiem? Bo pewnie przed zawodami trzeba zwolnić z  dyżurów, zastąpić przy operacji.

– Czuję ich wsparcie i życzliwość. Staram się nie nadużywać ich sympatii, ale świadomość, że mogę liczyć na pomoc kolegów i wyrozumiałość szefa jest dla mnie bardzo ważna.

 

• Od pewnego czasu próbuje Pan też sił w triatlonie, jednej z najtrudniejszych konkurencji w sporcie.

– Na razie bez oszałamiających sukcesów. Ale poprawiam wyniki, w tym roku zdobyłem brąz w VI Otwartych Mistrzostwach Polski w Sandomierzu. Moim słabym punktem jest pływanie, nie brak mi siły i wytrzymałości, ale kuleje technika. Niestety, straty z pływania trudno potem odrobić na rowerze i w biegu.

 

• Jak się ta Pana sportowa pasja zaczęła?

– Zachęcił mnie sąsiad rodziców w moim rodzinnym Biłgoraju. Miałem wtedy 14 lat. Początkowo wydawało mi się to męczące i monotonne, ale jak już się wkręciłem, zacząłem jeździć na ogólnopolskie zawody młodzików i juniorów i odnosić pierwsze sukcesy – wsiąkłem na dobre.

Od tamtej pory trenuję z różnym natężeniem. Kiedyś bardziej profesjonalnie, obecnie bardzo różnie, na pewno mniej niż kiedyś, w zależności od możliwości czasowych. Myślę, że od tamtej pory przejechałem około 300 tys. km. Bywały lata, że wykręcałem około 20 tys. km w sezonie…

Po studiach trafiłem do grupy lekarzy kolarzy. Do niedawna mieliśmy Lekarską Grupę Kolarską, stowarzyszenie założone przez doktorów Krzysztofa Matrasa i Mariusza Trusa przy UW w Lublinie. Pomagał nam dr Edward Woliński – wieloletni przewodniczący Komisji Sportu Lubelskiej Izby Lekarskiej. Stowarzyszenie oficjalnie zostało rozwiązane, ale nazwa i przyjaźnie zostały. Od lat spotykamy się z kolegami, pasjonatami kolarstwa, na różnych ogólnopolskich zawodach. Nie tylko rywalizujemy, ale lubimy razem przebywać, przyjaźnimy się całymi rodzinami. Dzięki kolarstwu mamy zaprzyjaźnione domy w każdym zakątku Polski.