Dlaczego lekarz odsyła pacjenta?

MEDICUS 11/2014

Dlaczego lekarz odsyła pacjenta?

z dr hab. Marzeną Samardakiewicz, psychologiem klinicznym z Kliniki Hematologii, Onkologii i Transplantologii Dziecięcej UM w Lublinie, rozmawia Anna Augustowska

• Lekarze z centrum urazowego odsyłają 8-letniego chłopca, który został potrącony przez dwa auta, do innego szpitala – chłopiec umiera; inni lekarze ze szpitala we Włocławku nie wykonują cesarskiego cięcia – umierają bliźniaki; z podobnego powodu córka polskiego sztangisty rodzi się z ciężkim niedotlenieniem mózgu i po roku umiera… Jak to możliwe? Co się mogło stać, aby lekarze tak się zachowali?

– Nie jest łatwo znaleźć odpowiedź. Zajmują się tym odpowiednie komisje i prokuratura. My dla potrzeb naszych rozmów terapeutycznych możemy tylko zastanowić się nad mechanizmami, które stoją za trudną do zrozumienia, porażającą nas decyzją lekarza, który – jak w przypadku chłopca, który trafia do jedynego w regionie centrum urazowego – bezpośrednio nie udziela mu pomocy i podejmuje decyzję o przewiezieniu do innego szpitala. Trudno to sobie wyobrazić, dziecko było potrącone przez dwa samochody, przywiezione śmigłowcem!

Sądzę, że musiało się na to złożyć wiele czynników. Nie chcę myśleć, że był to totalny brak wrażliwości, ale też nie można tego wykluczyć. Co musi się wydarzyć – przepracowanie? Obojętność, która jest cechą wypalenia? A może zawiodły procedury, których ktoś zbyt sztywno się trzymał i się za nimi schował, użył ich, aby „legalnie”, zgodnie z wytycznymi, odesłać tak poszkodowane dziecko?

 

• A może to był strach, że dziecko umrze a ja, lekarz, nie chcę mieć z tym nic wspólnego? Bo to byłoby kolejne dziecko, kolejny pacjent, któremu nie zdołam pomóc?

– Takie myślenie to byłby sygnał braku świadomości lekarza, że doświadczany opór przed zaangażowaniem się w sytuację wysoce prawdopodobnej śmierci pacjenta, wymaga pilnego zauważenia i profesjonalnego zajęcia się nim – także psychologicznego przeanalizowania. To przypomnienie, że śmierć jest częścią życia i żaden lekarz nie może przed tym się chronić. To zapewne jedna z najtrudniejszych stron tego zawodu, ale… nieunikniona. Oczywiście, wszyscy lekarze są od pierwszych dni swej edukacji uczeni przede wszystkim walki o życie i zdrowie
chorego. Mają wręcz wdrukowywaną taką postawę, ale wiadomo, że wcześniej czy później zdarzy się im sytuacja, kiedy będą konfrontować się z nieuchronnością śmierci pacjenta.

Lekarz musi umieć to przyjąć, chociaż nigdy nie będzie to łatwe. Tylko jak to zrobić, aby nie niszczyć samego siebie? Aby nie uciekać się do zachowań destrukcyjnych (uzależnienia, poczucie winy, depresja), ale też nie wpaść w obojętność albo wręcz znieczulicę („i tak już nic nie dałoby się zrobić”). Wiele zależy tu od osobowości lekarza ale też od edukacji, pewnego treningu, który da lekarzowi siłę najpierw do tego, aby zrobić wszystko co w jego mocy, aby pomóc choremu, a jeśli to się nie uda, do pogodzenia się z jego odejściem. I żeby to nie było traktowane jak porażka – co gorsza porażka, która usprawiedliwi zachowania rozładowujące napięcie np. sięganie po alkohol („nie uratowałem, muszę się napić, wszyscy to zrozumieją”).

Lekarz musi wiedzieć, że mimo największego poświęcenia nie zawsze będzie mógł pomóc. I kiedy to się stanie i pacjent umrze, musi o siebie umieć zadbać.

 

• Hmmmm… trudno nie odreagować. A jeśli okaże się, że śmierć pacjenta nastąpiła w wyniku błędu?

– Błąd może się zdarzyć, nikt nie jest na tyle doskonały, aby działać jak cyborg. I to też trzeba umieć sobie wybaczyć, przeanalizować, najlepiej rozmawiając o tym. Bo każdy błąd powinien być wyjaśniony. To pozwala na mobilizację, na większą uważność przy wykonywaniu czynności zawodowych, wreszcie na obronę przed rutyną, która jest potrzebna, ale też może być fatalnym „znieczulaczem”, który pozbawia tego, co w zawodzie lekarza bezcenne – wrażliwości.

 

• Profesor Religa, o którym teraz tak dużo się mówi, bo na ekranach możemy oglądać film pt. „Bogowie”, potrafił po całym dniu stania przy stole operacyjnym wsiąść do samolotu, aby nad
ranem przywieźć sztuczne serce z Moskwy. Nadwrażliwość?

– Myślę, że przede wszystkim pasja. Poparta odwagą i profesjonalizmem. To połączenie dawało Profesorowi wielką siłę i determinację w kroczeniu do celu ale też jak wiemy, płacił za to słono.

 

• Zapewne był lekarzem heroicznym, nie każdego stać na taką postawę.

– Dlatego tak ważny jest wybór odpowiedniej specjalizacji. Jeśli ktoś decyduje się być onkologiem czy kardiologiem albo geriatrą czy też specjalistą medycyny paliatywnej musi wiedzieć, że częściej niż np. pediatra czy dentysta będzie towarzyszył umieraniu swych pacjentów. Nad tym, czy da sobie radę z pracą wśród chorych onkologicznie itp., młody medyk powinien się zastanowić zanim podejmie decyzję o kierunku specjalizacji.

 

• Znam przypadek, kiedy lekarz z kardiologa przekwalifikował się na położnika, bo nie czuł się na siłach codziennie w pracy być przy czyjejś śmierci.

– Odważna decyzja i niezwykle dojrzała. Chyba jednak prościej już na początku drogi dokonać dobrego wyboru, bo robienie specjalizacji to lata nauki. Trudno taki dorobek porzucić i zaczynać od zera, ale z drugiej strony tylko taka postawa gwarantuje, że praca będzie dawała satysfakcję i szczęście, a szczęśliwy lekarz to najlepsza gwarancja dla pacjenta, że będzie otoczony właściwą opieką.

 

• Odmowa udzielenia pomocy to najgorsze, co może się lekarzowi zdarzyć?

– Jeśli kończy się śmiercią pacjenta, czy trwałym uszczerbkiem na zdrowiu, to na pewno. Myślę, że te ostatnie przypadki mogą stać się polem do refleksji dla wszystkich lekarzy, którzy sami przed sobą powinni sobie odpowiedzieć, czy nigdy nie zdarzyło się im popełnić innych „przewin” nie tak dramatycznych ale jednak niosących w sobie ryzyko np. zwlekać ze zrobieniem badań u chorego; zaniechać czegoś; nie podjąć rozmowy itp.? Co prawda nikt z tego powodu nie umarł, ale…