Kolejkowa epopeja doktora B.

MEDICUS 6-7/2014

Kolejkowa epopeja doktora B.

„Polacy muszą się dowiedzieć, że lekarz rodzinny musi być blisko związany z rodziną. I ja do tego doprowadzę” – dumnie i z wrodzoną sobie swadą zadeklarował minister Arłukowicz, zaraz potem, jak premier Donald Tusk zażądał od niego, by do minionej wiosny przedstawił precyzyjne działania, które w sposób wyraźny doprowadzą do skrócenia czasu oczekiwania na wizytę u lekarza i zmniejszenia kolejek w służbie zdrowia.

Odżyły nadzieje skołowanych pacjentów i ich często zrozpaczonych rodzin. O założeniach ambitnego planu ministra i jego ocenie przez środowisko izby lekarskiej relacjonowaliśmy obszernie w majowym wydaniu „Medicusa”. Czy minister już wykonał zadanie? Co zostało z tych jego obietnic, które wraz z wiosną przyniosły pierwsze strony gazet i czołówki wiadomości radiowych i telewizyjnych?

Co zrobić, gdy jest problem, a nie wiadomo, jak go rozwiązać? Najlepiej powołać zespół. Nic tak nie wycisza niezadowolenia, jak świadomość, że nad rozwiązaniem trudnej kwestii pracuje jakieś szacowne gremium, namaszczone przez ministra. Na czele tego grona z nadania Pana Ministra znalazł się prof. Jacek Jassem, kierownik gdańskiej kliniki onkologii i prezes Polskiego Towarzystwa Onkologicznego. Dziś pakiet kolejkowy krytykują nawet onkolodzy, którzy mieli na nim skorzystać najbardziej.

 

Lekarze muszą świecić oczami

 

Projekt tzw. pakietu kolejkowego trafił do konsultacji społecznych, które, jak wiadomo, trwać mogą bardzo długo. Sukces jednak można byłoby już odtrąbić, bo o propozycjach ministra Arłukowicza, a właściwie jednej, dotyczącej prawa wypisywania recept na niektóre leki przez pielęgniarki, mówią wszystkie media od prawa na lewo, i to wyjątkowo zgodnym chórem. Nikt, poza pracownikami systemu opieki zdrowotnej, nie zastanawia się, czy pakiet to zbiór spójnych rozwiązań faktycznie mogących poprawić funkcjonowanie coraz bardziej chorego systemu, wszyscy natomiast domagają się odpowiedzi, czy pielęgniarki mają odpowiednie kompetencje do wypisywania recept. Z PR-owskiego punktu widzenia był to godny pozazdroszczenia majstersztyk!

A przecież pomysł umożliwienia pielęgniarkom i położnym wypisywania recept na ściśle określone leki i środki medyczne oraz skierowań na badania (też ściśle określone) wcale nie jest ani nowy (pierwszy projekt rozporządzenia dotyczący tej kwestii powstał w 2011 r. i kurzy się pewnie w którejś z ministerialnych szuflad) ani tak niezwykły, jak, mam wrażenie, sądzi część naszego środowiska. W większości krajów Unii Europejskiej, by daleko nie szukać, pielęgniarki z wyższym wykształceniem (odpowiednikiem naszego magistra i wyżej) od dawna mają już te uprawnienia. Mają też, o czym warto przypomnieć, znacznie mniej pacjentów pod opieką i o wiele wyższe dochody.

 

Po pierwsze: kwalifikacje

 

W pakiecie kolejkowym znajdujemy także projekt obniżenia standardów kwalifikacji dla lekarzy mogących pracować w ambulatoryjnej opiece specjalistycznej. Trudno zgodzić się na te propozycje, bowiem są gdzieś granice obniżania wymogów kwalifikacyjnych dla lekarzy pracujących w poradniach specjalistycznych. Już to raz przerabialiśmy ze zniesieniem stażu. Fakt ogromnego niedoboru personelu nie usprawiedliwia nieograniczonego obniżania wymogów kwalifikacyjnych lekarzy. Gremia lekarskie biją na alarm. W stanowisku Prezydium NRL z dnia 25 kwietnia 2014 r. w sprawie projektu rozporządzenia Ministra Zdrowia, zmieniającego rozporządzenie w sprawie świadczeń gwarantowanych
z zakresu ambulatoryjnej opieki specjalistycznej, czytamy m.in.: „proponowane zmiany oznaczają zrównanie z lekarzem specjalistą lekarza, który dopiero rozpoczyna szkolenie specjalizacyjne. W naszej ocenie nie można od takich osób oczekiwać posiadania wiedzy i umiejętności specjalisty, które umożliwiałyby samodzielną pracę w poradni specjalistycznej. Proponowane rozwiązanie grozi pogorszeniem jakości ambulatoryjnej opieki specjalistycznej, która powinna zapewniać najlepszą możliwą opiekę pacjentom oraz wsparcie konsultacyjne lekarzom podstawowej opieki zdrowotnej”.

Dodatkowo, proponowane rozwiązanie, polegające na umożliwieniu pracy w poradni specjalistycznej lekarzom, posiadającym specjalizację I stopnia oraz co najmniej 5-letnie doświadczenie w pracy na oddziale zgodnym z profilem świadczenia gwarantowanego, w niewystarczającym stopniu umożliwi pracę wykwalifikowanym lekarzom posiadającym specjalizację I stopnia. Rozwiązanie takie nadal wyklucza z wykonywania ambulatoryjnych świadczeń specjalistycznych lekarzy posiadających specjalizację I stopnia, którzy posiadają wieloletnie doświadczenie w pracy w poradniach.

 

Rozpaczliwy krzyk z ulicy

 

Według Naczelnej Rady Lekarskiej większość z pomysłów nie przyniesie oczekiwanego skutku. Jak zaznacza prezes Maciej Hamankiewicz, premier Donald Tusk nie zna realnych problemów polskiej służby zdrowia. Rada poprosiła premiera o spotkanie, na którym zostaną przedstawione skuteczne sposoby poprawy funkcjonowania polskiej służby zdrowia. Jak na razie premier i jego pretorianie milczą.

Jeśli zawodzi obywatelski dialog i przyjacielska debata, może rozpaczliwy krzyk ulicy okaże się skuteczniejszy. Lekarze nie godzą się z tym, że odpowiedzialność za kłopoty w służbie zdrowia jest przerzucana właśnie na nich. Przed sześcioma szpitalami w woj. mazowieckim zawisły billboardy informujące o problemach tych placówek. Autorzy przekazu zachęcają, żeby o przyczyny pytać marszałka i podają numer jego służbowej komórki. Billboardy to inicjatywa Okręgowej Izby Lekarskiej
w Warszawie. Wiszą przed szpitalami w Radomiu, w Ciechanowie, Siedlcach i przed trzema szpitalami marszałkowskimi w Warszawie.

Na przykład na billboardzie przed wjazdem do Mazowieckiego Szpitala Specjalistycznego można przeczytać, że: „W tym szpitalu od roku stoi pusty oddział szpitalny. W tym czasie Wasi bliscy na innych oddziałach leżą na korytarzach”. Drugi informuje o tym, że na koniec 2012 r. placówka na radomskim Józefowie miała 26 mln zł zadłużenia, a jej dyrektorka dostała 34 tys. zł nagrody. Pod informacjami podpis: „O powód pytaj marszałka Struzika”, a dalej numer jego służbowej komórki. – Akcja ma charakter informacyjny. Nie jesteśmy od tego, żeby wydawać sądy. Chodzi nam o rzeczową dyskusję o problemach – wyjaśnia wiceprezes warszawskiej izby Julian Wróbel. Oburzona dyrektorka odpowiada: – „Nagroda jest za pracę. Gdyby nie ta nagroda plasowałabym się pod koniec pierwszej setki pod względem wysokości zarobków w tym szpitalu. Dzięki nagrodzie znalazłam się pod koniec pierwszej pięćdziesiątki”. Czyżby więc kowal zawinił, a Cygana powiesili? Właśnie to przekonanie, że dyrektor szpitala i jego dworzanie mają plasować się na czele listy płac jest na wskroś chore – komentują lekarze. Co my mamy powiedzieć pacjentom?

Reformą doktora Bartosza rozczarowani są pacjenci i lekarze w całej Polsce. Chorzy mają pretensje, bo myśleli, że będzie łatwiej o badania. Winią lekarzy, którzy jednak mają związane ręce. – Onkolog ma dziesięciu chorych, a pieniądze na wyleczenie pięciu. Musi więc się zastanawiać, komu podać lek, bo dla wszystkich nie wystarczy. Musi zdecydować, któremu pacjentowi dać szansę na przeżycie, a który już jej nie dostanie. A przecież nie po to został lekarzem, żeby zastanawiać się, komu ratować życie! – mówi Jacek Gugulski, prezes Polskiej Koalicji Pacjentów Onkologicznych. Ze smutkiem dodaje, że mamy świetnych specjalistów, często wykształconych za granicą, którzy wracają do Polski i pokazują pacjentom metody leczenia… przez szybkę, bo u nas brakuje na nie i pieniędzy, i systemu wdrożenia.

– Trzeba stawać na głowie, żeby nowotwór został szybko wykryty, rozpoznany, a chory otrzymał odpowiednie leczenie – odpowiada prof. Jacek Jassem, kierownik gdańskiej kliniki onkologii i prezes Polskiego Towarzystwa Onkologicznego. To prosta recepta wszystkich onkologów na raka. W praktyce obecny system walczy z nim dość nieudolnie. NFZ broni się tradycyjnie: „Nie mamy więcej pieniędzy”.

 

Wracamy do piekła

 

W efekcie każdy lekarz na każdym poziomie referencyjnym zostaje wpędzony w niezawiniony konflikt z pacjentem. Bo jeśli w grę wchodzi zagrożenie życia najbliższych, to wszystkie chwyty są dozwolone. Rozpaczliwe apele o pomoc skruszą nie tylko twarde procedury szpitali, ale też poruszą serca zwykłych ludzi. Polacy są mistrzami spraw interwencyjnych. – Gdzieś się „pali”, brakuje leków, ktoś czeka w kolejce kilka miesięcy, idzie do telewizji, robi raban, porusza znajomych polityków, szuka po omacku dojść do „możnych tego świata”. Wynikiem jest interwencja i szybkie rozwiązanie palącego problemu – mówi prof. Jassem i zaznacza, że nie tak to powinno wyglądać. To samo rozpoznanie raka, a nie presja społeczna, powinno być motorem napędzającym leczenie.

Marek Stankiewicz