MEDICUS 05/2014
Chętnie bym tam wrócił
z dr. Markiem Gąsiorem ekspertem medycyny sądowej przy Trybunale w Hadze rozmawia Anna Augustowska
• Przez 12 lat pracował pan przy ekshumacji grobów pomordowanych w czasie ostatniej wojny bałkańskiej z ramienia Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości w Hadze. Co pan poczuł, kiedy po raz pierwszy usłyszał, że ma jechać do Kosowa?
– Delikatnie mówiąc, byłem mocno przerażony. To był 2000 rok i każdy wiedział, jaka sytuacja panowała wtedy na Bałkanach. W pierwszym odruchu odszukałem na mapie Kosowo i Orahovac/Rahovec, gdzie zlokalizowane zostało prosektorium ICTY (International Crime Tribunal for the Former Yugoslavia). Na miejscu spotkałem zgrany zespół doskonałych fachowców, kierowany przez bardzo życzliwego, pomocnego i doskonałego lekarza medycyny sądowej, jakim był prof. Eric Baccard z Grenoble. Wyjeżdżając po raz pierwszy, myślałem, że to potrwa 4 tygodnie i zupełnie nie przewidziałem, że spędzę na misjach całe lata, podobnie jak wcześniej nie przewidziałem, że Trybunał Sprawiedliwości w Hadze właśnie mnie powoła do swej misji. Co prawda, wcześniej złożyłem swoje CV, ale nie sądziłem, że mogę być brany pod uwagę i wysłany do pracy przy ekshumacji ofiar wojny domowej na Bałkanach.
• Coś musiało o tym jednak zdecydować?
– Jednym z kryteriów było posiadanie przez kandydata pewnego doświadczenia międzynarodowego. W moim przypadku dość istotnym atutem był ukończony staż koronerski w Medical Examiner’s Office, Cook County Hospital w Chicago (pod kierunkiem American Society of Clinical Pathologist), gdzie pracowałem m.in. pod okiem prof. Claya Collinsa Snowa (był w zespole, który wykonał w 1985 r. ekshumację, sekcję i identyfikację zwłok zmarłego w 1979 r. dr. Josefa Mengele). Brano też pod uwagę inne kryteria, m.in. aby uczestnicy misji pochodzili z różnych obszarów świata i nie przekroczyli 65. roku życia. Ze względu na specyficzne warunki do pracy nie kwalifikowano nikogo o wadze ponad 100 kg. Nasza grupa to był prawdziwy międzynarodowy tygiel doskonałych specjalistów z całego świata, m.in: Brazylii, Peru, Kolumbii, Stanów Zjednoczonych, Australii, Sri Lanki, RPA i oczywiście krajów Europy. W zespole, oprócz lekarzy medycyny sądowej, byli też archeolodzy, antropolodzy, oficerowie policji, fotografowie,
komputerowcy – żeby wymienić tylko najważniejszych.
• Czy jadąc na misję United Nations Mission in Kosovo, miał pan doświadczenie w pracy ze szczątkami ofiar wojny, często ofiar okrutnych egzekucji?
– Wcześniej nie wykonywałem sekcji szczątków ludzkich z masowych grobów. Podczas pracy w Zakładzie Medycyny Sądowej w Lublinie zajmowałem się antropologią sądowo-lekarską w zakresie identyfikacji na ogół pojedynczych zeszkieletowanych osób lub fragmentów. Praca w Kosowie to było moje pierwsze zetknięcie z masowymi grobami i pierwsze doświadczenie w pracy, polegającej na ekshumacji i identyfikacji osób ze zbiorowych grobów.
• Na czym dokładnie polegała pańska praca?
– Celem pracy było m.in. przygotowanie odpowiedniego raportu do haskiego Trybunału. Końcowy raport sporządzał prof. Eric Baccard. W 2001 r. w prosektorium w Visoko koło Sarajewa byłem członkiem zespołu wykonującego sekcje ofiar ekshumowanych z masowych grobów na terenie Bośni (Srebrenica). Zwłoki były oznaczone odpowiednim numerem, umieszczane w plastikowych workach i wraz z dokumentacją przewożone do prosektorium, gdzie trafiały do chłodni, czekając na sekcję. Przed każdą sekcją zwłoki przewożono do rentgena, gdzie poszukiwaliśmy metalowych przedmiotów, głównie chodziło o zlokalizowanie (i później odzyskanie) pocisków i innych metalowych obiektów. Dzięki prześwietleniom można było odzyskać też wszystkie inne przedmioty oraz „znaleźć” niebezpieczne przedmioty, np. w prosektorium w Visoko w kieszeni ubrania ofiary znaleziono zardzewiały uzbrojony granat, który zdetonowano przez EOD (Explosive Ordinance Device). Podczas pracy musieliśmy najpierw oczyścić przywieziony materiał (kości), wysuszyć, posklejać i na ich podstawie poczynić ustalenia: płeć, wzrost, jeśli było to możliwe, wiek osoby, a także obrażenia i przyczynę śmierci. Jeśli np. w czaszce znajdowaliśmy ślad po postrzale (zwykle po strzale w tył głowy), to było jasne, co spowodowało zgon, ale nie zawsze było to takie proste i jednoznaczne. W wielu przypadkach postrzały zlokalizowane i widoczne były na kościach, na tułowiu lub kończynach.
Mieliśmy również pewną grupę „pacjentów” bez widocznych obrażeń w układzie kostnym. Były to ofiary po postrzale w tkanki miękkie, gdy kula nie uszkodziła kości. W takim przypadku, po latach, nie można jednoznacznie stwierdzić, z jakiego powodu ten człowiek zmarł. W takiej sytuacji przyczyna zgonu pozostawała nieoznaczona. Podczas sekcji pobierany był materiał do badania DNA (fragment twardej kości, główni kości udowej i ząb). Pobrany materiał wysyłany był do głównego laboratorium w Tuzli, gdzie znajdowała się centralna na Bałkanach baza danych osób zaginionych, jak również zgromadzone były wyniki badań DNA rodzin, które utraciły krewnych. Uzyskane wyniki pozwalały dopasować DNA naszego pacjenta do DNA rodziny, a więc pozwalały na identyfikację indywidualną. Dopiero po takiej, absolutnie pewnej identyfikacji, zwłoki wydawane były rodzinie, ale tym zajmował się już Międzynarodowy Czerwony Krzyż.
• Pracował pan także przy innych misjach?
– Praca na Bałkanach była najdłuższa, ale poza tym w 2004 r. przebywałem z misją ONZ w Sierra Leone, wspólnie z oficerem policji z Norwegii Hroarem Frydenlundem oraz prof. Jose Pablo Baraybarem z Peru. Wykonywałem na miejscu sekcje i uczestniczyłem w identyfikacji ciał osób, które zginęły w wypadku helikoptera ONZ w Sierra Leone na zachodnim wybrzeżu Afryki Równikowej. W 2006 r. wspólnie z prof. Edixonem Quinonesem z Kolumbii, jako obserwatorzy ONZ przebywaliśmy w Izraelu przy sekcji zwłok czterech oficerów, obserwatorów sił pokojowych (Kanady, Finlandii, Austrii i Chin), którzy zginęli w następstwie ostrzału w punkcie obserwacyjnym na pograniczu Izraela i Libanu. Sekcja wykonana została w Zakładzie Medycyny Sądowej w Tel Awiwie przez prof. Yehudę Hissa. Jako ciekawostkę dodam,
że urodził się w Warszawie w 1946 r. i doskonale mówi po polsku.
• Ile osób w czasie tylu lat pracy udało się panu zidentyfikować?
– Praca w Bośni oraz Kosowie była niezwykle intensywna, ale też ciężka, znacznie przekraczająca normalny czas pracy. Zazwyczaj czas wolny, soboty i niedziele, poświęcałem na pisemne wykańczanie raportów. Nie liczyłem wykonanych sekcji. W samej Bośni podczas działań wojennych życie straciło ponad 100 tys. osób (zarówno Serbów, jak i Bośniaków – od 100 do nawet 200 tys. według różnych źródeł). W Kosowie było ich znacznie mniej. Myślę, że liczby te można już liczyć w tysiącach.
• Czy zawsze chciał pan być lekarzem sądowym?
– To nie takie jednoznaczne. Studia lekarskie (na lubelskiej Akademii Medycznej) zacząłem dosyć późno, mając ukończone 26 lat, po studiach na Wydziale Zootechnicznym w Lublinie. Pod koniec studiów medycznych przez pewien czas zaangażowałem się w działalność studenckiego koła w Zakładzie Anatomii Patologicznej. Specjalizację z medycyny sądowej uzyskałem w 1982 r. a w 1991 r. wyjechałem na szkolenie do Zakładu Medycyny Sądowej do USA. W 1996 r. na Wydziale Biologii Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu obroniłem pracę doktorską z antropologii: „Próba oznaczania wieku zmarłych na podstawie cech zębów badanych zmodyfikowaną metodą Gustafsona”. Kiedy myślę o swoim życiu zawodowym, to sądzę, że dzisiaj również wybrałbym specjalizację z medycyny sądowej, chociaż w pewnych sytuacjach (podczas pracy w kraju) postąpiłbym niewątpliwie inaczej, bardziej stanowczo i zdecydowanie.
• Czy wróciłby pan do Kosowa?
– Na misjach zagranicznych spędziłem w sumie 12 lat (2000–2012), z czego prawie 11 na Bałkanach. Zostawiłem tam wielu znajomych, przyjaciół i doskonałych, sprawdzonych kolegów z pracy, z którymi byliśmy w bardzo różnych sytuacjach, od których nauczyłem się bardzo wiele (życiowo i zawodowo). Kosowo – kolebka prawosławia na Bałkanach i kultury serbskiej jest pięknym, ciekawym i w chwili obecnej (dla turystów) całkiem bezpiecznym krajem. Chętnie bym tam powrócił, ale ze względu na osiągnięty wiek do Kosowa mogę przyjeżdżać i przyjeżdżam wraz z rodziną i znajomymi na wakacje, do czego zachęcam i polecam ze względu na cieplejszy klimat, piękne krajobrazy i ciekawe zabytki.
Pragnę dodać, że pracując na terenie Kosowa nie byłem jedynym polskim lekarzem. W Kosowie w Organizacji do Spraw Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie pracował dr Andrzej Czerwiec z Lublina, a w misji Unii Europejskiej dr Włodzimierz Żarow. Tak się składa, że wszyscy trzej byliśmy kiedyś na tym samym roku studiów.