Zwierzęta w domach

MEDICUS 03/2014

Zwierzęta w domach

            Praca lekarza rodzinnego, zwłaszcza z rozszerzonym zakresem obowiązków świadczenia wizyt domowych, wykonywana w końcu dla chleba, to nie jest lekki chleb. Bo po domach trzeba chodzić. I to po różnych. A wyboru nie ma. I to zwiększa margines ryzyka. Stąd teraz parę uwag dla Kolegów-Świadczeniodawców, świadczących porady w miejscu zamieszkania Świadczeniobiorcy.

Podczas wchodzenia zawsze zwracajmy baczną uwagę na zwierzęta trzymane w domu, do którego w ramach wezwania musimy wejść, żeby potem wiedzieć, jak z tego obronną ręką wyjść. Podam przykład.

Jednego mojego znajomego lekarza przydomowego, wezwanego w wieczór wigilijny do nagłego przypadku w ramach porady domowej, przy dźwiękach rozbrzmiewającej kolędy pod tytułem CICHA NOC, po przyjacielsku – SZTILE NACHT, pogryzł FOLKSTERIER. Nawet na komendę „RAUS” i „HALT” nie reagował. Właściciel też. A jak się ocknął po reanimacji, to jeszcze miał pretensje, że się psa drażni. Gdy mój znajomy już zszedł z karnisza, a potem wyszedł z SOR-u (a czekał w SOR-ze tylko pięć godzin, bo w końcu lekarz), to złożył skargę do Związku Kynologicznego – i na nic. Okazało się, że raczej powinien do Związku Wypędzonych albo do Strassburga. I szansa na odszkodowanie przepadła. A sprawę w sądzie o drażnienie psa ma.

Więc aktualną wiedzę też trzeba mieć. Przecież poza folksterierami w domu mogą się trafić DOGI NIEMIECKIE – i to rdzenne. Albo OWCZARKI ALZACKIE – też tresowane na wschód. Albo SZKOPY-PRACZE. I to spore sztuki. SZTUKASY wręcz. A z innych nacji – CHARTY AFGANISTAŃSKIE albo KAUKAZY AZJATYCKIE. A z Azją nie ma żartów, po tym, co nasi przodkowie w „Trylogii” zrobili z Tuchajbejowiczem. I nie ma się co napalać. Uważać trzeba.

Podobnie jak z ARABAMI. Bo też po domach bywają. A ARAB to zagadka. Zawsze cię może wysadzić. Z siodła na przykład. I do galopu wziąć. Więc uważajcie, drodzy Koledzy.

A jeszcze możemy trafić na MALAMUTY, a u tych nawet suczka-malamutka
mala nie jest. Albo BOKSERY – i to od lekkośredniej do ciężkiej. Albo BULTERIERY, a często i BULDOGI. Rasa różna, ale ból ten sam.

Koledzy – nie macie pojęcia, jakie barachło ludzie teraz trzymają po domach. Muchy CHCE-CHCE na przykład, ŚWINKI PODMORSKIE, TURKUCIE PODJADAJĄCE, SKUNKSY, ROPUCHY jakieś (i nie chodzi o teściowe) albo węże i to nie strażackie, tylko prawdziwe, na przykład PYTONY, BOA-DUSICIELE, ANAKONDONY, no, może ANAKONDY, ale w sensie zagrożenia to niczego nie zmienia. Poza tym ludzie jakieś pluskwy trzymają, egzotyczne robale, jaszczurki, moskity i inne takie w podobie, przywożone z wycieczek, żeby się pochwalić przed sąsiadami. Kraj chrześcijański, ale GRZECHOWNIKI trzymają. A może GRZECHOTNIKI, ale co to zmienia. A takie PEDALCE? Może błąd w druku i powinno być – PADALCE, ale na wszelki wypadek bezpieczniej badać na stojąco niż się nachylać.

Dlatego Koledzy, wchodząc na wizytę domową, podejmujecie ryzyko. Bo nie wiecie, co was czeka. Zwłaszcza za takie pieniądze. Na przykład takie PIRANIE. Też to trzymają. W akwariumach. Niby rybka, a spróbuj rękę po badaniu Świadczeniobiorcy obmyć w tym akwariumie, bo wody w kranie nie ma z powodu, że badany od trzech miesięcy za wodę nie płaci. To rybka ci ją odgryzie. Bo taki ma charakter. I apetyt. A potem się okaże, że karmienie było nie o tej porze i rybka miała wzdęcie przez twój zegarek, bo go nie zdjąłeś. I sąd rozstrzygnie, po co tam rękę wsadzałeś, nie zdejmując wcześniej zegarka. Poza tym, nie do akwariuma byłeś wzywany, tylko do zawału. Pacjent przeżył, ale rybka nie. I spróbuj się wytłumaczyć przed sądem, że ratowałeś człowieka. Człowieku – człowieka masz na każdym kroku, a taką rybkę nie.

Tak, proszę Kolegów. Wizyty domowe, to działania podwyższonego ryzyka. Ludzie teraz nawet małpy po domach trzymają. Ty wchodzisz – a tu MAKAK! Kak ma, nie rozbierosz, a wredne to, jakby miało źle. Małe jest, ale szybkie. Nawet kopnąć tego nie można, bo zanim się człowiek przymierzy, to już go tam nie ma. I jak wytłumaczyć Świadczeniobiorcy, że machając nogami, nie chcieliśmy kopnąć jego ulubieńca, tylko ćwiczymy „ZASIALI GÓRALE OWIES, OWIES!”. Przecież nie uwierzy i oczywiście do sądu poda. Albo wchodzisz, a tu SZAMPANS. Rozbawiony, wesolutki, pan z nim na spacer pod rękę chodzi, kokos obłupie, banana w pysk wsadzi, a ten pradarwin, ni z tego ni z owego, potrafi doktorowi na łeb wskoczyć, ogonem przydusić, uszy nadgryźć i jeszcze narobić. W pogotowianą torbę na przykład. I jak się potem doktór ma wytłumaczyć, że to tamten a nie on? W pogotowiu nie uwierzą i oczywiście doktora obciążą. Albo PAWIAN. Przecież każdy doktór powinien z własnego doświadczenia wiedzieć, czym grozi niekontrolowane puszczenie pawia, a PAWIANA tym bardziej. A takie po domach są i są puszczane.

A taki SKOCZEK PUSTYNNY. Zawsze się myślało, że to taki facet, któremu się spadochron nad Saharą nie otworzył, a to zwykły szczur wysokopienny. A człowieka traktuje jak Beduin wielbłądzicę w oazie. Nie mylić z ruchem oazowym, bo podważenie ruchu oazowego to pewne doniesienie do prokuratury. PINGWIN? Patrzysz i nie wiesz czy ping-win to chińska odmiana ping-ponga czy tylko tak ci się wydaje. A za niewiedzę można odpowiadać, zwłaszcza jak właściciel-świadczeniobiorca czuły na tym punkcie.

A pająk PTASZNIK? Samiec oczywiście, bo samica to raczej bezptasznik, chociaż cholera wie. Przecież się nie przyjrzysz, bo toto może wyleźć znienacka zza szafy, w nogę człowieka dziabnąć i nie ma na co patrzeć, bo widoki marne. Co jeszcze?… Aaa – PAPUGI! No, to jest stres. Taka ARA. Ty wchodzisz, a ona od progu cię wita: CZEŚĆ PALANCIE! CZEŚĆ PALANCIE! I nie wiesz, czy tak wyglądasz, czy ona się na tobie poznała, czy ona tak do wszystkich. Tak czy owak niesmak i wątpliwości pozostają. A powiedzieć: ZAMKNIJ DZIÓB! nie możesz, bo Świadczeniobiorca słucha. I potem niepewność – poda do sądu za naruszenie miru domowego czy nie poda? A CHAMIKI? Małe to, a zeżre wszystko. I jeszcze mu się na podgardlu gula robi. Chyba z zadowolenia, że innym zeżarł, w tym leki pacjentowi, do którego cię wezwali z powodu nadczynnego wola. A pacjent zezna, że mu leków nie dałeś, a CHAMIKA otrułeś. I co powiesz przed sądem?

A taki KANGUR. Co nieopatrznie odłożysz, to on wsadzi. Do torby. Swojej. A spróbuj mu to wyjąć, to prokurator cię zapyta, jakim prawem dręczysz czyjeś zwierzęta, dla niepoznaki chodząc z wizytą domową. Reasumując – w domach coraz więcej zwierząt, ale i tak mniej niż rodzimego bydła. Więc tym bardziej uważajcie drodzy Koledzy.

Irosław Szymański