MEDICUS 03/2014
Szkoda gadać
Sorry, taki mamy zawód
Mamy do czynienia z jakimś gigantycznym pośpiechem w zdrowiu i oświacie. Teraz mają zmniejszyć się kolejki do specjalistów i sześciolatki mają dostać darmowe podręczniki. Czarno widzę jedno i drugie. Już dawno słyszałem, że każdy gimnazjalista miał dostać tablet i podręczniki za darmo.
Tylko patrzeć, jak lada dzień rozpoczną się systematyczne kontrole czasu pracy lekarzy i przestrzegania przez nich dyscypliny pracy. Zadaniem inspektorów kontrolujących jest zazwyczaj dobitne wykazanie na konkretnych przykładach, przekazanych następnie do mediów, że lekarze prowadzący własną działalność, pracujący dodatkowo w innych placówkach, często odległych od jednostek macierzystych, opuszczają swoje miejsca pracy około godziny 13:00, a więc nie dopełniają obowiązku pracy. W prasie lokalnej już pojawiają się doniesienia, że lekarze, zmęczeni całodzienną pracą w szpitalach i prywatnych praktykach oraz innych „fuchach”, nie angażują się dostatecznie w problemy pacjentów i przychodzą na dyżury, aby przespać ten czas.
W Polsce utrzymuje się prawna fikcja. Polega ona na tym, że obowiązuje przepis ograniczający liczbę godzin pracy lekarza na etacie, ale nikt nie wymaga, żeby odnosił się on do wszystkich jego zawodowych aktywności. Ale jednocześnie nie istnieje żaden rodzaj bezwzględnie obowiązującej kontroli pracodawcy nad tym, czy lekarz jest w pełni dyspozycyjny i przygotowany do zadań.
Naczelna Rada Lekarska ostrzega przed wprowadzeniem ograniczenia czasu pracy lekarzy i zakazu konkurencji, bo mogłoby to nawet dwukrotnie wydłużyć kolejki do specjalistów i oczekiwanie na zabiegi. Według raportu PAN i NIL, w 2012 r. dwie trzecie lekarzy pracowało w więcej niż jednej placówce. Z kontroli PIP wynika, że niektórzy lekarze pracują nawet 100 godzin bez przerwy, nie naruszając prawa. Aż strach pomyśleć, co by było, gdyby ich dziś zabrakło. Albo przyszło im do głowy przestrzegać unijnych norm czasu pracy.
Amerykański chirurg przebijał się do pacjenta przez śnieg dziesięć kilometrów i rozeszło się to po świecie jako przykład heroizmu lekarskiego. Tymczasem dr Monika przyjmuje w Warszawie bezinteresownie, codziennie, co najmniej 15 bezdomnych pacjentów. Jest pulmonologiem. Zorganizowała na Facebooku akcję zbiórki pieniędzy na zdjęcia rentgenowskie dla bezdomnych, żeby zapobiegać szerzeniu się chorób płuc i gruźlicy. Monika nie pracuje na żaden polityczny PR, nie zamierza nigdzie kandydować, ani nie stoi za nią żaden farmaceutyczny koncern u progu nowej kampanii reklamowej. Krótko mówiąc, każdy dzień dr Moniki ofiarowany bezdomnym jest większym wyczynem niż te 10 km marszu amerykańskiego neurochirurga przez zaspy.
Nasze lekarskie dusze mogą przybierać różne twarze. Wzorem może być ewangeliczny Samarytanin, który nie uległ szowinistycznym odruchom, lecz pospieszył z pomocą temu, z którym dzieliły go zasadnicze i bardzo napięte różnice poglądów religijnych i politycznych. Potrafił dojrzeć jego nieszczęście i udzielić mu pomocy, poświęcając swój czas i pieniądze. Wzorem może być również bezduszny świadczeniodawca w białym kitlu ze wzrokiem wlepionym w monitor komputera, a nie w cierpiącą, błagającą o pomoc i współczucie twarz pacjenta. Wybór należy do nas.
Marek Stankiewicz