MEDICUS 5-6/2013
Odeszli…
Dr Cezary Mazurkiewicz (1964-2012)
Zwykle we wspomnieniach o naszych kolegach po fachu piszemy o życiorysie – osiągnięciach zawodowych, osobistych i rodzinnych. My chcielibyśmy wspomnieć naszego kolegę trochę inaczej. Czarek odszedł w czasie, gdy lekarz zwykle osiąga największe sukcesy. Mimo to pozostawił po sobie bardzo wiele. Ciągle wspominamy, podziwiamy, doceniamy to, kim był, jak żył, jak umiał pracować.
Dzieciństwo spędził w Rudzie Różanieckiej. Tam chodził do szkoły. Miejscowość otoczona lasami. Tereny wielokulturowego pogranicza. Ludzie pracujący w tartaku, którym kierował Jego ojciec. Wspomnienia o stryju ojca walczącym w legionach, jego synu, który walczył jako pilot myśliwca w czasie II wojny światowej. To wszystko razem ukształtowało wyjątkowego człowieka.
Po ukończeniu liceum w Tomaszowie Lubelskim rozpoczął studia na Akademii Medycznej w Lublinie. Tam poznał swoją żonę Agnieszkę, która jest lekarzem rodzinnym. Po studiach rozpoczął pracę w tomaszowskim szpitalu, uzyskując pierwszy, a następnie drugi stopień specjalizacji z anestezjologii. Wówczas dał się poznać jako człowiek o niezwykłej osobowości. Posiadał dar nawiązywania bliskiego i bezpośredniego kontaktu z każdym pacjentem, bez względu na wiek, zaawansowanie choroby, poziom mentalny. Traktował wszystkich ludzi z niezwykłym szacunkiem. Miał dobre relacje z kolegami lekarzami, ale również z personelem średnim i niższym. Jednocześnie potrafił walczyć nieustępliwie, ale z dużym taktem o sprawy lekarskie.
Gdy rozpoczął pracę w nowo utworzonym oddziale kardiochirurgii w Zamościu nie mieliśmy wątpliwości, że i tam sprawdzi się doskonale.
Kiedy w lutym 2012 roku dowiedzieliśmy się o Jego chorobie, staraliśmy się wierzyć, że jednak Czarkowi się uda. Zadziwiające było jak wielu ludzi, którzy kiedykolwiek spotkali się z Czarkiem, chciało pomóc, przeżywało Jego walkę z chorobą. Jak wyjątkową musiał być osobowością, jeśli gromadził wokół Siebie ludzi o często bardzo różnym światopoglądzie. Wszystkimi, którzy Go znali, wstrząsnęło tych 9 miesięcy.
W czasie pogrzebu jeden z kolegów, który znał Czarka z wypraw na żagle i kajaki, żegnał Go słowami, które wzruszyły wszystkich: – Gdy szukałem trafnego określenia, przyszły mi do głowy słowa XIX-wiecznego niemieckiego pisarza Theodora Fontane’a: Umieć żyć to: żyć lekko bez lekkomyślności; być wesołym bez swawoli; mieć odwagę bez brawury, mieć zaufanie, ale i radosną rezygnację…
Pod każdym znanym mi względem, taki właśnie był Czarek. Szedł do przodu, uczestniczył, chłonął, ale nigdy z gorącą głową, nigdy bez namysłu. Radośnie, z uśmiechem, na wesoło, ale nigdy poza granicę dobrego smaku. Ambitnie, z przeszkodami, zespołowo, ufnie, do celu, ale bez niepotrzebnego ryzyka. Po prostu… Czarek.
Nie zabiegał o to, by się komukolwiek przypodobać, ale też nikogo nie ranił. Przeciwnie, bardzo szanował ludzi, każdego traktował na równi, każdy miał u Niego białą kartę… Cudowny humanizm, w namacalnej wręcz formie. Takiego Czarka zachowamy w pamięci.
Strata takiego człowieka dotyka przede wszystkim bliskich: żonę, rodziców, syna i córkę, ale dla wszystkich, którzy Go znali, Jego choroba i śmierć to ważna cezura w życiu. Mimo, że na co dzień obcujemy ze śmiercią i chorobami, trudno nam się pogodzić, że taka była nieuchronność.
Przyjaciele