Im więcej leków, tym mniej rozmowy

MEDICUS 11/2013

Im więcej leków, tym mniej rozmowy

z prof. Andrzejem Czernikiewiczem kierownikiem Katedry i Kliniki Psychiatrii Uniwersytetu Medycznego w Lublinie rozmawia Anna Augustowska

 

• Trzeba przyznać, że Lublin długo czekał na możliwość zorganizowania tak prestiżowej imprezy, jaką jest Zjazd Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego. Udało się?

– Poprzedni taki zjazd odbył się w Lublinie dokładnie pół wieku temu, to rzeczywiście szmat czasu… I skoro już wspominamy, to warto przypomnieć, że także w okresie międzywojennym, w 1936 roku Lublin, wspólnie z Chełmem, był gospodarzem Zjazdu Polskich Psychiatrów.

Myślę, że tegoroczny zjazd – czterdziesty czwarty (obecnie PTP spotyka się raz na 3 lata) – śmiało możemy uznać za udany. Wzięło w nim udział 1 500 lekarzy z całej Polski. Gościliśmy również wybitnych psychiatrów z zagranicy, m.in. prof. Stephena Bazzire’a z Wielkiej Brytanii i prof. Henry Lothana z USA, który urodził się i wychował w Lublinie. Zjazd był także okazją do nadania tytułu honorowego członka PTP profesorom: D. Aleksandrowiczowi, H. Lothanowi, J. Bombie, T. Hese i dr. A. Kowalowi.

W trakcie trzech dni zjazdu (27–29 czerwca br.) odbyło się aż 100 sesji plenarnych i tematycznych – najwięcej w dotychczasowej historii wszystkich zjazdów. Tematyka naszego spotkania była bardzo szeroka i obejmowała niemal wszystkie działy psychiatrii – od psychiatrii dzieci i młodzieży po psychogeriatrię, przez seksuologię, psychofarmakoterapię po psychoterapię. Poruszono także zagadnienia prawne i związane z etyką.

Jedną z niezwykle ciekawych sesji, w bloku o depresji, było spotkanie, w czasie którego dyskutowaliśmy o twórczości Edwarda Stachury, Williama Styrona i Tomasza Jastruna, który osobiście opowiadał o swoim doświadczeniu depresji.

 

• Sam zjazd odbywał się pod hasłem: „Między neurobiologią a środowiskiem”, tymczasem już na wstępie uczestnicy dowiedzieli się, że sekcja psychiatrii środowiskowej zostaje zawieszona. Jak to rozumieć?

– Bardzo prosto – przede wszystkim nie ma żadnego zagrożenia dla psychiatrii środowiskowej! Informacja o zawieszeniu działalności tej sekcji to wynik – przykro mi o tym mówić – wyłącznie pewnych tarć między członkami Towarzystwa
i formalnych błędów. Już wkrótce działalność sekcji zostanie przywrócona.

Psychiatria środowiskowa to absolutny priorytet i jeden z najważniejszych nurtów we współczesnej psychiatrii, która coraz szerzej odchodzi od modelu psychiatrii azylowej (w zamkniętych oddziałach szpitalnych) na rzecz prowadzenia chorych w warunkach maksymalnie otwartych, w ich domach, wśród bliskich i rodziny – to model psychiatrii towarzyszącej, która także swoim wsparciem otacza rodziny pacjenta.

 

• A co z neurobiologią, czy możemy oczekiwać czegoś rewolucyjnego w najbliższej przyszłości?

– Te rewolucje neurobiologiczne to z jednej strony coraz doskonalsze metody badań genetycznych i poszukiwanie biologicznych markerów chorób, takich jak depresja czy schizofrenia, a z drugiej strony już dostępne leki typu depot, które pozwalają chorym przyjmować lek w iniekcji raz na kilka tygodni, uwalniając go od przypominania czy pamiętania o wzięciu kolejnej tabletki kilka razy w ciągu każdego dnia. Ta forma terapii farmakologicznej z kolei pozwala na poszerzenie możliwości leczenia psychospołecznego, np. środowiskowego.

 

• Znany jest też nurt anty-psychiatrii, czyli leczenia chorych bez stosowania neuroleptyków, które powodują często tak drastyczne skutki uboczne, że chorzy decydują się je odrzucić.

– Być może, to co teraz powiem, oburzy moich kolegów, ale nie mogę nie oddać anty-psychiatrii tego, co się jej należy: uważam, że gdyby jej nie było, gdyby ludzie zamykani w szpitalach psychiatrycznych jak w więzieniach nie zaczęli się buntować, odrzucać leki i walczyć o prawo do decydowania o swoim leczeniu – nie byłoby też psychiatrii humanistycznej.

Przemoc psychiatryczna jest faktem – chorzy, trafiający do szpitali są przymuszani do brania leków, a lekarze mają nad nimi totalną władzę. Oczywiście nie wszyscy. Dobry lekarz musi się kontrolować, mieć świadomość, że popada w poczucie władztwa. To bardzo groźne.

Na szczęście, wiele się zmienia i prawdą jest, że chory, który może liczyć na swoich bliskich, który ma w nich silne oparcie – będzie lepiej rokował, będzie dużo lepiej radził sobie z ewentualnymi nawrotami choroby. A co za tym idzie, nawet chorując, może leczyć się ambulatoryjnie, bez konieczności pobytów w zamkniętych zakładach. Bliskość drugiego człowieka, jego akceptacja, dająca poczucie bezpieczeństwa, jest jednym z najlepszych leków.

Miałem kiedyś pacjenta, który od 30 lat przebywał w szpitalu. Czy był tak chory? Nie, jak sam mi powiedział, był sam. Nie miał do kogo wrócić, wolał oddział od samotności.

 

• Czy możliwe jest leczenie np. schizofrenii bez neuroleptyków? Prof. Andrzej Cechnicki podaje przykład swojej pacjentki, która od 20 lat ich nie zażywa, bo gorzej się po nich czuje.

– Nie mam takich doświadczeń. Przy pierwszych epizodach psychotycznych czy ostrych nawrotach bez leków się nie obejdziemy. Ale ważne, aby nie popadać w przesadę i nie faszerować chorego wieloma lekami – to częsty grzech lekarzy. Nie dość, że działanie podawanych równocześnie wielu leków znosi się nawzajem, to i skutki uboczne dla chorego stają się po prostu opresyjne.

Jest taka prawidłowość w psychiatrii, że im więcej leków przepisuje się choremu, tym mniej się z nim rozmawia…

W idealnym modelu leki są przepisywane chorym przez okres 1–2 lat od pierwszego epizodu, a potem, o ile stan chorego na to pozwala, zaczynamy stopniowo zmniejszać dawki.

 

• I tu powinien pojawić się psychoterapeuta?

– Jak najbardziej. Dzięki nowoczesnym metodom diagnozowania pracy mózgu (rezonans magnetyczy, PET) mamy już dowody na to, jak na biochemię mózgu działa słowo. To fascynujące odkrycia – okazuje się, że w czasie psychoterapii chory podlega długoterminowym procesom neurobiologicznym, które działają jak leki farmakologiczne, ale nie dają fatalnych skutków ubocznych. Ten mechanizm można wykorzystywać już nie tylko u chorych, którzy np. wyszli ze szpitala, ale także u osób, u których istnieje ultra wysokie ryzyko wystąpienia psychozy. Mamy już takie możliwości diagnostyczne (coś na wzór markerów biologicznych, które np. przewidują ryzyko choroby nowotworowej). Te osoby, poddane odpowiednim działaniom terapeutycznym, nie muszą zachorować.

 

• W Lublinie działają już formy pomocy oparte o zasady psychiatrii środowiskowej. Czy nie powinno być ich więcej?

– Lublin ma dwa ośrodki dziennego pobytu (przy ul. Przyjaźni i przy ul. Kowalskiej). W naszej klinice działa grupa wsparcia dla pacjentów z anoreksją i bulimią (te osoby spotykają się raz w miesiącu); raz w tygodniu, w dwóch grupach spotykają się chorzy, którzy zakończyli leczenie w klinice. Cóż, te formy zaspokajają zaledwie 1/10 potrzeb osób, które powinny znaleźć się w systemie psychiatrii środowiskowej, a moje, już kilkuletnie, wysiłki o stworzenie dziennego oddziału wciąż nie przynoszą efektu.