MEDICUS 1-2/2013
Nie tylko szkiełko i oko…
z prof. Anną Dmoszyńską, kierownikiem Katedry i Kliniki Hematoonkologii i Transplantacji Szpiku UM w Lublinie rozmawia Anna Augustowska
• Pod koniec minionego roku odebrała pani Profesor (jako pierwsza z grona naukowców lubelskiego UM), przyznaną przez Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego, nagrodę za wybitne osiągnięcia naukowe i całokształt dorobku. To ukoronowanie kariery?
– To prawdziwy zaszczyt znaleźć się w gronie osób wyróżnionych tą nagrodą. Tym bardziej, że dla mnie stała się także podsumowaniem i niejako zamknięciem mojej ponad 40-letniej pracy naukowej, dydaktycznej, ale także pracy lekarza, który niezwykle dużo zawdzięcza swoim pacjentom. To od chorych nauczyłam się bardzo wiele, nie tylko o medycynie, ale także o sobie samej i o ludzkiej kondycji. Wiem, że dobry kontakt z chorym, czas, jaki mu dajemy, to, że lekarz chce i umie słuchać pacjenta, jest nie do zastąpienia. I ubolewam, że obecna, rozdęta nieprawdopodobnie biurokracja odciąga lekarza od łóżka pacjenta.
• Pani jest lekarzem od 46 lat, ale chyba możemy powiedzieć, że to medycyna bardziej panią wybrała, nie na odwrót?
– Coś w tym jest. Na mój wybór złożył się szereg zbiegów okoliczności, a może szczęśliwych przypadków…, bo kończąc
liceum im. Unii Lubelskiej marzyłam o architekturze, o budownictwie i studiach na politechnice. Niestety, w Lublinie nie było takiej uczelni, więc za namową koleżanek wybrałam studia lekarskie. I nie rozczarowałam się. Wręcz odwrotnie, odnalazłam się w tym świecie, chociaż początkowo miałam być anestezjologiem, później nefrologiem (miałam już nawet temat pracy doktorskiej), ale los zdecydował inaczej i od ponad 40 lat zajmuję się hematologią.
• Jak bardzo, patrząc z dzisiejszej perspektywy, zmieniła się od tamtego czasu hematoonkologia?
– Śmiało można powiedzieć, że hematologia, którą poznawałam jako młody lekarz, należy do minionej epoki. Nauka dokonała i wciąż dokonuje milowych kroków w poznawaniu przyczyn chorób, znajdowaniu coraz lepszych i skuteczniejszych terapii dla pacjentów hematologicznych. Druga połowa wieku 20. i początek obecnego to eksplozja nauk medycznych. Wyodrębniły się nowe kierunki, dyscypliny naukowe i techniki badawcze (bioinżynieria). Współczesna hematologia to hematologia molekularna oparta na zdobyczach genetyki i immunologii, pozwalająca projektować leczenie dla każdego chorego na podstawie zidentyfikowanego celu genetycznego. Mamy nowe metody badawcze, np.: immunofenotypowanie, klonowanie, technika FISH (fluorescencyjna hybrydyzacja in situ), PCR (reakcja łańcuchowej polimerazy). Metoda mikromacierzy (microarray) pozwala na szybkie badanie setek czy nawet tysięcy genów w danym materiale biologicznym, co wskazuje na ogromne możliwości poznawcze tej metody. Ten dynamiczny postęp pozwala mieć nadzieję, że wiele chorób, uznawanych jeszcze za nieuleczalne, będzie można wyleczyć. Dynamiczny rozwój genetyki, leki ukierunkowane molekularnie, indywidualizacja leczenia to przyszłość w walce z nowotworami. Tego nie wyobrażano sobie ani 40 ani nawet 20 lat temu!
• A co, bez względu na postęp nauki, jest niezbędne w życiu lekarza i lekarza-naukowca?
– Niewątpliwe pasja. Nie obserwuję jej teraz zbyt wiele wśród młodszego pokolenia, ale spotykam jeszcze takie osoby. Nie docenia się roli, jaką jest szukanie doświadczeń w wielu różnych ośrodkach naukowych. Paradoksalnie, otwarcie się Polski na świat spowodował brak zainteresowania wyjazdami stypendialnymi. Szkoda, bo nic tak nie wzbogaca jak osobiste kontakty z autorytetami medycznymi, konfrontacja swoich umiejętności i wiedzy z innymi osobami i uczenie się od najlepszych.
Natomiast w kontaktach z chorymi najważniejsze jest… bycie z nimi. Słuchanie. Nie odgrywanie wszechwiedzącego i nieomylnego lekarza. Ja zawsze staram się mówić chorym prawdę, ale w tym przekazie musi być nadzieja, nie wolno być prorokiem i mówić: „Ma pan miesiąc życia”. Bo żaden lekarz nie ma prerogatyw boskich, aby tak wyrokować, a cuda w medycynie się zdarzają.