Góra urodziła mysz

MEDICUS 1-3/2013

      Szkoda gadać      

Góra urodziła mysz

Lekarz nie powinien przyjmować żadnych nienależnych korzyści od pacjenta ani przed, ani po leczeniu, jeśli jest opłacany przez państwo – czytamy w uzasadnieniu wyroku skazującego kardiochirurga Mirosława, którego nazwisko właśnie wyleciało mi z pamięci. Szkoda, że ta banalna prawda dociera do nas dopiero 20 lat po przełomie wolnościowym.

Monstrualne śledztwo Mirosława z wolna odsłania swe sekrety. Przesłuchano tysiąc pracowników szpitala i cztery tysiące pacjentów. Groteską rodem z Jamesa Bonda trąca uwodzenie pielęgniarki Honoraty z Kliniki Mirosława przez agenta CBA o latynoskiej urodzie, by ta wykradała mu dokumentację medyczną pacjentów. Tak to się ściga uzbrojonych po zęby mafiosów, ukrywających się gdzieś w Kolumbii, a nie rodzimych lekarzy. Przecież dziś wiadomo, kim jest ta pielęgniarka. Narażanie naiwnej dziewczyny na taki obciach dla zdobycia paru papierków, których udostępnienia można zwyczajnie zażądać od szpitala w trybie administracyjnym, brzmi po prostu – i śmieszno i straszno.

Ale superoperacja wokół Mirosława w 2006 roku miała inny cel. Władza IV RP chciała wzbudzić strach wśród złoczyńców. Krnąbrne środowisko lekarzy, które bez przerwy czegoś się domagało, co gorsza, pozwalało sobie na kpiny i cynicznie opierało Wielkiemu Dziełu Odnowy, zaliczono do Niewidzialnego Układu i Pajęczyny Szemranych Powiązań Wrednych Wykształciuchów. Uczepiono się więc kardiochirurga, bo ta specjalność zawsze soczyście działa na zmysły tłumów, zainstalowano mu kamerkę w gabinecie i czatowano na niego tygodniami, by w międzyczasie po nocach przesłuchiwać ludzi, którzy podarowali mu wieczne pióro lub uciułane pieniądze ze sprzedaży krowy. Wreszcie zdobyto materiał, który pozwalał ówczesnemu ministrowi sprawiedliwości powiedzieć, że „już nikt przez tego pana życia pozbawiony nie będzie”.

Dopiero po sześciu latach okazało się, że z tych „klocków”, od pozbawiania życia, poprzez uzależnianie leczenia, mobbing i molestowanie seksualne pracowników, krociowe gratyfikacje po drobne, choć udowodnione łapownictwo, nie da się zbudować wielkiej góry, która rzuci cień i przerazi lub obudzi lekarzy w Polsce, by nie tylko nie wyciągali ręki, ale energicznie ją cofnęli przed umizgami wdzięcznej rodziny.

Zawsze twierdziłem, że to nie lekarze biorą, lecz pacjenci im dają, by na wszelki wypadek mieć ich za chwilę dla siebie. Dlaczego żadnemu Finowi czy Duńczykowi nie przyjdzie do głowy dodatkowo wynagradzać swojego medyka? Bo tam nie potrzeba znajomości, aby korzystać z medycyny na najwyższym poziomie. Wystarcza chipowa karta z opłaconym ubezpieczeniem. A u nas? Cała para w gwizdek.

Marek Stankiewicz
redaktor naczelny
stankiewicz@hipokrates.org