MEDICUS 12/2012
Szkoda gadać
Ezoteryczny odlot rozumu
Kibicując polityce, emocje można naprawdę czerpać z niej garściami – od wzruszeń po zgorszenie, wstręt i ohydę. Wachlarz doznań jakby szerszy niż przy kumulacji w Lotto.
Wzruszam się więc, kiedy Mitt Romney gratuluje zwycięstwa Barrackowi Obamie i oznajmia światu, że modli się za jego powodzenie. Zazdroszczę Amerykanom, kiedy ich prezydent zaprasza swojego rywala choćby na pogawędkę, jak z sukcesem pokierować narodem, a przy okazji nie mówi mediom, że „temu panu to on może najwyżej nogę podać”.
Ale na torsje mi się zbiera, kiedy szef polskiego rządu publicznie biadoli, że nie sposób mu ułożyć życia w jednym państwie z szefem opozycji. Tenże,
owładnięty obsesją zamachu i obdarzony laurem męczeństwa, publicznie pyta, czy premier chce go (również – red.) zamordować czy też ograniczy się do banicji.
Czy to jeszcze troska o obywateli, czy może już rynsztok niegodny inteligenta? Bo tak to gaworzą ze sobą menele, żule i pijaczki, a nie debatują ojcowie i zbawcy narodu rodem z Krakowskiego Przedmieścia. Widać, że obu panom chodzi o to, by się „naparzać” i w ten sposób sterować sondami. Żadnego innego pomysłu na siebie nie mają poza niezłą zabawą prowadzenia mediów na sznureczku.
Rzekłby ktoś, że to tylko PR, bo obiektywizm jest znacznie bardziej skomplikowany. Niestety, polityków notorycznie i bezmyślnie wyręczają dziennikarze. Porównanie ich do magla zaczyna być powoli dla magla krzywdzące. Jedynym kryterium zainteresowania redakcji i wydawców telewizyjnych jest sensacja. Żadnej preselekcji w poszukiwaniu prawdy, żadnego zainteresowania triumfem rozumu nad emocją. Dlaczego? Bo to nudne. Polityka stała się jałowa i oderwana od autentycznych potrzeb, a zdrowie nadal nie jest w Polsce kategorią polityczną. W drugim exposé premiera Tuska nie padło ani jedno słowo o ochronie zdrowia.
Najgorsze, że politycy sami siebie komentują, zabezpieczając swoje pokrętne wywody sakramentalnym, „ale ja panu nie przerywałem”. Oni z nami nie rozmawiają, oni do nas mówią. A profesjonalne ekspertyzy, konsultacje społeczne i wołanie o opamiętanie – te z kraju i te zza oceanu – są przez nich wyszydzane, wyśmiewane i, co gorsza, z góry kwestionowane jako obrazoburcze, burzycielskie i wywrotowe. Czy można jeszcze z tego wybrnąć? Raczej nie, bo demokracje mają również tę cechę, że ludzie tracą rozsądek, czyli równoważnik specyficznie rozumianego rozumu, a więc i zdolność odróżniania prawdy od fałszu. Krótko mówiąc: budzą się z ręką w nocniku i dopiero wtedy biorą się za swoje sprawy i kłopoty.
Marek Stankiewicz
redaktor naczelny