Nasza Pani i Pan… Doktorzy

MEDICUS 11/2012

Nasza Pani i Pan… Doktorzy

– Nasza kocia historia zaczęła się 18 lat temu, kiedy wracając z urlopu zastaliśmy w ogrodzie kotkę z kociętami. Młode wpadały do domu, szukając jedzenia i  przestraszone szybko uciekały. Tylko jeden z nich, najmniejszy i najchudszy, nie szukał jedzenia, tylko siadał na fotelu i bardzo głośno mruczał. I tak już został z nami, nazwany oczywiście Mruczkiem – opowiada prof. Andrzej Wysokiński, szef Katedry i Kliniki Kardiologii UM w Lublinie. Dzisiaj w domu państwa Wysokińskich mieszkają…cztery koty – każdy w innym kolorze!

Mruczek o klasycznym kocim umaszczeniu; piękna, czarna w rude cętki kotka Czikita, która przyjaźni się tylko z panem profesorem i jego synem, ignorując damską część rodziny; kocur Pusio jasnopopielaty, wyglądający jak rasowy kot brytyjski i najmłodszy z całej ferajny, białorudy Rudolf, który zjawił się
zaledwie dwa lata temu (podobnie jak Mruczek, po prostu się wprowadził do gościnnego domu profesorostwa) i w ten sposób spełnił marzenie pani domu, doktor Renaty Wysokińskiej. – Śmieję się teraz do żony, że jest szczęśliwą kobietą, bo zawsze chciała mieć rudego kota i właśnie taki sam do niej przyszedł.

Cztery koty to cztery osobowości, cztery różne style bycia.

– Pusio jest kotem strachliwym, ale za to jest z całego towarzystwa najmądrzejszy – umie otworzyć sobie każde drzwi skacząc na klamkę, tak, że trzeba je przed nim zamykać na klucz. Czikita uznaje pierwszeństwo przy misce starszego Mruczka, Pusia natomiast nie znosi i chociaż jest on od niej dużo większy, to się jej boi. – opisuje prof. Wysokiński. – Dwa lata temu spędzaliśmy letni urlop na działce nad jeziorem razem z kotami. Niestety, po kilku dniach pobytu zaginęła
Czikita. Przepadła jak kamień w wodę. W końcu uznaliśmy, że nie żyje. Jakież było więc nasze zaskoczenie, gdy następnego roku, przyjeżdżając ponownie w lecie na działkę, przed drzwiami domku zastaliśmy potulnie siedzącą Czikitę. Zabraliśmy ją do Lublina. Tydzień później całe letnisko obwieszone zostało przez kogoś ogromną ilością plakatów, informujących o zaginięciu kota. Ze zdjęć zamieszonych na owych ogłoszeniach spozierał figlarnie uśmiechnięty pyszczek naszej Czikity. Okazało się, że ktoś na jeden rok przywłaszczył sobie naszego zwierzaka.        aa