MEDICUS 1-3/2012
Dr Wanda Kątska (1925-2011)
Lekarz medycyny, Wanda Elżbieta Kątska urodziła się 18 marca 1925 r. w Aleksandrii (obecnie Ukraina). Matka, Olga Bzoma zajmowała się domem, a ojciec, Jan był policjantem. Dzieciństwo i młodość spędziła w Czemiernikach, gdzie mieszkała razem z rodzicami i ojcem chrzestnym, dr. med. Hermanem Bergiem, który w jej późniejszym życiu odegrał ważną rolę. Tuż przed wojną podjęła naukę w Szkole Sióstr Urszulanek w Lublinie.
Edukację przerwała wojna, której okrucieństwo bardzo boleśnie odczuła. W 1942 r. jej ojciec został zamordowany w Oświęcimiu, za udział w konspiracji. Od tego momentu opiekę nad Wandą i jej matką przejął ojciec chrzestny. Zajął się jej wychowaniem i kształceniem.
Wanda Kątska zdała maturę w lipcu 1945 r., a następnie podjęła studia na Wydziale Lekarskim UMCS w Lublinie. Wydział ten, już w ramach struktur Akademii Medycznej, ukończyła w 1951 r., po czym podjęła pracę w Radzyniu Podlaskim. Początkowo pracowała na oddziale wewnętrznym szpitala powiatowego, a następnie powierzono jej zadanie organizacji oddziału dziecięcego, na którym potem, przez kilka lat, pełniła funkcję ordynatora. Równocześnie kontynuowała szkolenie podyplomowe, uzyskując specjalizację z pediatrii. Dalsze lata związała z lecznictwem ambulatoryjnym, pracując w poradni dziecięcej, chociaż nadal w razie potrzeby wspierała kolegów z oddziału dziecięcego.
Pod koniec lat sześćdziesiątych rozpoczęła pracę jako lekarz orzecznik w ZUS, najpierw w okręgowej, a następnie w wojewódzkiej Komisji ds. Inwalidztwa i Zatrudnienia, której została przewodniczącą.
Całe życie zawodowe związała z Radzyniem Podlaskim. Pracowała z wielkim poświęceniem, nie żałując zdrowia i czasu dla swoich małych pacjentów. Była pogodna, uśmiechnięta, skromna i wszystkim życzliwa. Uwielbiała podróżować, kochała góry, kwiaty i dobrą literaturę. Bardzo ceniła sobie towarzystwo kolegów i koleżanek. Niezwykle ważna była dla niej rodzina, której poświęcała każdą wolną chwilę. Wychowała dwóch synów – również lekarzy: starszego Wojciecha
– okulistę i młodszego Krzysztofa – pediatrę. Doczekała się trzech wnuków i wnuczki – studentki Wydziału Lekarskiego UM w Lublinie.
Doktor Kątska była osobą głęboko wierzącą – w jej życiu bardzo ważne były nauki Jana Pawła II oraz podróże do miejsc świętych.
Ostatnie lata życia spędziła w Lublinie, ale zawsze z wielkim sentymentem wspominała czas spędzony w Radzyniu Podlaskim.
Zmarła 23 października 2011 r. w wieku 86 lat. Odszedł od nas człowiek prawy, uczciwy i etyczny. Jak to zwykle bywa w przypadku takich ludzi – za wcześnie.
Rodzina i przyjaciele
Dr Jan Kondratowicz–Kucewicz (1939-2011)
Na zielonych łąkach raju
spokój. Umrzeć trzeba, by przekonać się,
czy rzeczywiście
7 listopada 2011 o godz. 1400 na cmentarzu przy ul. Unickiej pożegnaliśmy dr. Jana Kondratowicza-Kucewicza, zwanego przez przyjaciół Leszkiem, cenionego lekarza, zacnego obywatela, prezesa LIL II kadencji. O zawodowej karierze dr. Jana Kondratowicza-Kucewicza i rozlicznych Jego dokonaniach znakomicie opowiedziała dr Anna Litwińczuk-Janikiewicz w biuletynie informacyjnym Centrum Onkologii Ziemi Lubelskiej „Razem”.
Głosem samorządowej instytucji lekarskiej też chcemy wyrazić swoją wdzięczną pamięć. Nie chcąc powielać informacji, zainteresowanych odsyłamy do wspomnianego biuletynu, a na łamach „Medicusa” prezentujemy dwie reminiscencje z różnych stron oświetlające ciekawą sylwetkę prezesa dr. Jana Kondratowicza-Kucewicza.
* * *
W moim życiu Leszek pojawił się, kiedy rozpocząłem naukę w Liceum Ogólnokształcącym im. Stanisława Staszica.
Był dwie klasy wyżej. Łaskawy los zrządził, że wcześniejsze przyjaźnie, koneksje rodzinne i wspólne sukcesy sportowe pokonały barierę typowej dla męskiej szkoły hierarchii starszeństwa. Pomimo „ogromnej” (z tamtej perspektywy) różnicy wieku nawiązałem ze starszymi kolegami wiele trwałych, koleżeńskich i przyjacielskich relacji. Między innymi z Leszkiem.
W miarę pogłębiania naszej znajomości coraz bardziej doceniałem Jego walory. Był wybitnie inteligentny, głodny wszelkiej wiedzy i ciekaw świata. Już wtedy pełen godności, lecz zawsze innym życzliwy i skromny. Wyrozumiały, ale konsekwentny. Ufny, choć kiedy trzeba, krytyczny. Serce rosło, kiedy przy łóżku chorego te cechy Jego osobowości uzupełniały ogromną wiedzę medyczną.
Wbrew sprzyjającym bezwzględnej rywalizacji czasom Leszek dał się poznać jako człowiek rozumiejący, doceniający i zabiegający o dobro wspólne, co stało się dla mnie ważne, kiedy w roku 1990 zostałem prezesem reaktywowanej Lubelskiej Izby Lekarskiej. Bardzo potrzebowałem Jego mądrości, wiedzy i doświadczenia. I choć w perspektywie były zadania trudne i niewdzięczne, Leszek oczywiście nie odmówił swojej pomocy.
W pierwszej kadencji był wiceprezesem Izby. Swoją funkcję pełnił w typowy dla siebie sposób – z inwencją, kulturalnie, rzetelnie i z poczuciem humoru. Został doceniony przez lekarzy. W II kadencji Leszka wybrano prezesem LIL. Swoje serce i czas dzielił sprawiedliwie między Izbę Lekarską i ukochane Centrum
Onkologii, aby po upływie kadencji pójść za głosem serca i skupić się na trudnym zarządzaniu w Centrum Onkologii Ziemi Lubelskiej.
Stopniowo ograniczał swoją aktywność w samorządzie, ale pozostał mu życzliwy i sprzyjający. Do końca pełnił funkcję wicekanclerza Kapituły Medalu LIL. Będziemy zawsze wdzięczni za Jego rozum, trud i czas, poświęcone Lubelskiej Izbie Lekarskiej.
Witold Fijałkowski
Doktora znałam od zawsze. W moim rodzinnym domu mówiono o Nim Lesio. Przyjaźń z moim Tatą trwała nieprzerwanie ponad pół wieku. Poznali się w Liceum Ogólnokształcącym im. Stanisława Staszica, zaprzyjaźnili się i tak już pozostało do końca życia. Z dzieciństwa pamiętam „poważne” okulary i pełen ciepła głos Doktora.
Jako studentka medycyny, a później lekarka obserwowałam, z jaką powagą traktował swój zawód. Uważał, że chory człowiek jest najważniejszy. Jemu poświęcał czas i swoją najlepszą wiedzę. Bardzo dużo wymagał od siebie i innych. Należał do
odchodzącego już pokolenia lekarzy wszechstronnie wykształconych, lekarzy-filozofów i erudytów. Wiele razy przysłuchiwałam się wielogodzinnym rozmowom na tematy historyczne, prowadzonym z moim Tatą – rozważali przebieg bitew, wojen, prowadzili dyskusje polityczne.
Doktor uwielbiał przyrodę, miał swój azyl w pewnym szczególnym miejscu na terenie Kazimierskiego Parku Krajobrazowego. Wstawał tam wcześnie rano, spacerował, czytał. Jesienią odbywał się zawsze wyścig, kto zbierze więcej grzybów. Z tamtego czasu pamiętam smak małosolnych ogórków i bigosu, które sam przyrządzał. Wyborne!
Kiedy mój Tato powoli odchodził, Doktor, który sam już miał problemy ze zdrowiem, przywoził sok z winogron, który sam robił.
Choroba przyszła podstępnie, umierał powoli i w ciszy. Zawsze będę Go pamiętać jako uśmiechniętego, pełnego dystansu do siebie i innych szlachetnego Człowieka. Wiem od Maćka, że był najlepszym ojcem, dla niego, Magdy i Wojtka. Wierzę, że trafił do raju.
Monika Bojarska-Łoś