MEDICUS 1-3/2012
Refundacyjna awantura
Przełom 2011 i 2012 roku z powodu refundacyjnego chaosu był mocno stresujący dla wszystkich, z lekarzami i aptekarzami włącznie. Czy próba zaprowadzenia ładu w gospodarce lekami była potrzebna? Zapewne tak, bo rzeczywiście z roku na rok nakłady na refundację leków rosną. Nie raz sprzeciw budziła sytuacja sprzedawania leków, często kosztownych, za przysłowiowy grosik zamiast na ryczałt, np. Clexane czy pasków diagnostycznych do oznaczania glukozy we krwi. Pacjenci dostawali je praktycznie za darmo, ale apteki otrzymywały pełną refundację z NFZ, czyli z podatków nas wszystkich. Pracując kilkadziesiąt lat jako lekarz pierwszego kontaktu, nie raz widziałem zgromadzone w apteczkach domowych pacjentów wielu leków na zapas. Oczywiście po przeterminowaniu były spokojnie wyrzucane na śmietnik, bo przecież nic albo bardzo mało kosztowały. Tymczasem w budżecie NFZ na 2012 r. jednoznacznie zapisano, że w ramach nakładów na ochronę zdrowia na leki przeznaczono 17%. Dyrektor centrali NFZ, Jacek Paszkiewicz jesienią 2011 r. w wywiadzie udzielonym „Gazecie Prawnej” stwierdził, że jest to sztywna zasada i nie przewiduje się żadnych dodatkowych nakładów. Na wątpliwości, czy np. w listopadzie 2012 r. nie zabraknie pieniędzy na refundację leków, zabrakło odpowiedzi.
Autorką nowych zasad refundacji leków jest, była już, minister zdrowia Ewa Kopacz, nota bene absolwentka naszej Alma Mater. To może i potrzebne działanie zostało, niestety, wykonane z typową gracją słonia w składzie porcelany. Wymyślono przepis, że uprawnienia
pacjenta do świadczeń ma kontrolować lekarz, a w przypadku wypisania refundowanych leków pacjentowi bez uprawnień to lekarz będzie musiał zapłacić za refundację wypisanych leków, w dodatku z odsetkami. Jak można było wymyślić przepis, który w Polsce obecnie jest niewykonalny, bo nie ma centralnego rejestru ubezpieczonych?! Rodzi się poza tym pytanie, dlaczego uprawnień pacjenta nie mogła weryfikować rejestratorka, jak to było do niedawna, oszczędzając czas lekarza, przeznaczony dla chorego. Pojawiły się też opinie, że koszt programu informatycznego i jego obsługi byłby większy niż traktowanie wszystkich obywateli jako ubezpieczonych.
Ten absurd udało się spacyfikować szybką nowelizacją ustawy, wymuszoną protestem lekarzy. Sprzeciw medyków budziła też kwestia zaznaczania na recepcie odpłatności za lek w sytuacji, gdy wszystkie apteki mają obowiązujące wykazy poziomu refundacji w komputerach. W tym przypadku, po licznych dyskusjach stanęło na zaznaczaniu przez lekarzy odpłatności tylko w przypadku leków o różnych poziomach odpłatności.
Ale nie wszystkie, niebezpieczne dla lekarzy, przepisy udało się zmienić. Pozostały trudności interpretacyjne i obawy przed karami zawartymi w art. 54, pkt. 1-5 ustawy refundacyjnej, który mówi: „Kto żąda lub przyjmuje korzyść majątkową w zamian za wystawienie recepty podlega karze pozbawienia wolności od 6 miesięcy do 8 lat”. Tak groźnie brzmiący przepis może uniemożliwić lekarzom wyjazdy na konferencje naukowe w kraju i za granicę, często sponsorowane przez firmy farmaceutyczne, co
praktycznie zablokuje lekarzom zapoznawanie się z nowościami medycznymi, a także uniemożliwi im przedstawianie własnych osiągnięć na arenie krajowej lub międzynarodowej.
Osobiście nawet mi szkoda ministra Bartosza Arłukowicza, który zastał cały ten niestrawny pasztet upieczony przez swoja poprzedniczkę. Oczywiście, mógł nie przyjąć funkcji ministra, ale czy inny kandydat w tej konkretnej sytuacji byłby lepszy? Nie można zaprzeczyć, że próbował naprawić istniejące błędy, rozmawiał z protestującymi lekarzami i aptekarzami. Niestety, nie ma on tak mocnego poparcia w rządzie jak jego poprzedniczka, w dodatku od jego prób naprawy dystansuje się też często prezes NFZ, podkreślając że Fundusz nie podlega ministrowi zdrowia!
Niestety, jedną z podstawowych wad kolejnych ekip rządzących Ministerstwa Zdrowia i NFZ jest słaba działalność informacyjna, a właściwie jej brak. Można zrozumieć, że NFZ na przełomie roku miał bardzo dużo pracy w związku z kontraktami, ale to wcale nie zwalnia z obowiązku przekazywania merytorycznych informacji lekarzom, farmaceutom i pacjentom. Narodowy Fundusz Zdrowia nie należy do instytucji lubianych (to delikatne stwierdzenie), ale taka jest dola płatnika i kontrolera. Tym bardziej powinien dbać o swoją opinię poprzez właściwą informację i nie dawać powodów do zgłaszania zarzutów, że lekceważy swoich partnerów. Strona internetowa tych wszystkich problemów nie rozwiąże, tu potrzebny jest nie konfrontacyjny dialog równorzędnych partnerów.
Jerzy Jakubowicz