Trudna droga na szczyt

MEDICUS 12/2011

Trudna droga na szczyt

 z Andrzejem Mielcarkiem,  dyrektorem Szpitala Wojewódzkiego im. Jana Pawła II w Zamościu rozmawia Anna Augustowska

 • Dużo gratulacji odebrał pan po ogłoszeniu wyników tegorocznego rankingu „Rzeczpospolitej”, w którym papieski szpital zajął pierwsze miejsce i tym samym zdobył tytuł najlepszego w Polsce?

– Sporo, sporo, chociaż może nie od wszystkich, od których mógłbym tego oczekiwać. Dla mnie jednak nie gratulacje są ważne, tylko to, że nasz sukces to także sukces całej Lubelszczyzny, a także ukoronowanie ciężkiej pracy wszystkich pracujących w naszym szpitalu ludzi. Chociaż nie wpadamy w przesadną dumę – realistycznie oceniam to, co mamy i wiem, jak wiele jeszcze trzeba zrobić.

 

• Podobno tegoroczny wynik szpitala, 910 punktów na 1000 możliwych, najlepszy wynik wśród 234 szpitali, jakie przystąpiły do „rankingowego wyścigu”, nieźle pana zaskoczył?

– Nie ukrywam, że nawet bardzo. Mimo że trochę przeczuwaliśmy, że jesteśmy na wysokim miejscu, bo redakcja „Rzeczpospolitej” przysłała w pewnym momencie swoją ekipę, która robiła zdjęcia na oddziałach i zbierała materiały do artykułu. Jednak chyba nikt z nas nie spodziewał się, że powodem tego zamieszania będzie nasza wygrana. Tym bardziej, że braliśmy już przecież udział w poprzednich edycjach rankingu organizowanych przez „Rzeczpospolitą” i zajmowaliśmy niezłe miejsca: dwa razy czwarte w latach 2004 i 2006, trzecie miejsce w 2008 i drugie w 2007 r.

Tegoroczne zwycięstwo to oczywiście zaszczyt, ale także, w pewnym sensie, kłopot. Bo ile razy można „stawać na rzęsach”? Mówić pracownikom: ludzie pracujcie jeszcze lepiej, bo warto, bo tytuły, bo prestiż? No właśnie, rozmawiamy w dniu, w którym okazuje się, że NFZ niemal całą pulę zapasowych pieniędzy, czyli 538 z 600 mln zł przyznał placówkom z Mazowsza! Jak w obecnej sytuacji mobilizować ludzi, skoro od kilku lat nie mamy zapłaconych nadwykonań? Ja bym chciał dać ludziom premie i nagrody, podwyżki pensji. Bo ich praca pozwoliła nam zdobyć tytuł najlepszego w Polsce szpitala.

 

• Jednak całkiem skutecznie udaje się panu wlewać w ludzi zapał; nieprzerwanie od kwietnia 2001 roku szpital posiada certyfikat akredytacyjny wydawany przez Centrum Monitorowania Jakości w Ochronie Zdrowia, a wiadomo, jak trudno jest go otrzymać i co ważniejsze – utrzymać.

– To prawda. I to autentyczny powód do dumy. Doskonale pamiętam, jak po raz pierwszy, w 1999 roku, wystąpiliśmy o przyznanie nam tego certyfikatu. I jak wtedy dostaliśmy po nosie! Szpital był wtedy jeszcze na rozruchu, nowy, lśniący i naszpikowany nowoczesnym sprzętem. Byliśmy pewni, że jest idealny i że przyznanie mu certyfikatu to będzie czysta formalność. Jak srodze się zawiedliśmy – audytorzy prześwietlili dosłownie każdy kąt w szpitalu, sprawdzili wszystkie procedury i kwalifikacje załogi. Nic nie uszło ich uwadze. Podjęliśmy wówczas decyzję o wydłużeniu okresu przygotowania szpitala do kolejnej zewnętrznej oceny audytorów o ponad rok. Dzisiaj myślę, że ta gorzka lekcja pokory była nam potrzebna i dobrze, że to się stało na samym początku, bo od razu wstawiło nas w odpowiednie tory. Dzisiaj nikogo nie dziwi, że trzeba prowadzić np. dokumentację medyczną, przestrzegać odpowiednich procedur i standardów jakości, jeżeli chodzi o wszystkie zakresy działania szpitala. Wiadomo też, że nie można sobie odpuścić, spocząć na laurach, bo certyfikat jest przyznawany tylko na 3 lata i po tym czasie znowu odbywa się „przegląd” szpitala. Teraz to już sprawa honoru, aby przy kolejnej kontroli nie odpaść.

 

• Co jest ważniejsze w funkcjonowaniu tak dużego szpitala: sprawne zarządzanie czy ludzie?

– Ludzie! Ich pasja, zaangażowanie, kreatywność. Bez tego nic się nie uda. Kiedy powierzono mi kierowanie tym szpitalem, w listopadzie, 13 lat temu, pierwsze co zrobiłem, to zacząłem szukać odpowiednich ludzi do pracy. Miałem niezłe rozeznanie, bo wcześniej byłem lekarzem wojewódzkim. Szukałem więc ludzi z odważnym podejściem do życia, takich, którzy zechcieliby razem ze mną tworzyć ten szpital. Dzisiaj, po latach, wiem, że dobrze wybrałem. Szpital ma doskonałą kadrę profesjonalistów – wszyscy lekarze są specjalistami, każdy z nich, jeśli tylko tego chce, może się kształcić i szkolić. Nie stawiamy barier, odwrotnie, zachęcamy, a nawet wypychamy na kursy, szkolenia i do robienia specjalizacji. Staramy się prowadzić szpital po partnersku i odpowiedzialnie. I chyba to się udaje. Mam poczucie, że większość załogi identyfikuję się z firmą. Bo jak inaczej można nazwać postawę lekarzy, którzy widząc sytuację finansową szpitala, sami obniżają sobie stawki za dyżury albo biorą bezpłatne urlopy?

 

• To stawianie na rozwój przynosi wspaniałe efekty. Właśnie w Zamościu, w październiku przeprowadzono pierwszą na Lubelszczyźnie operację rekonstrukcji zastawki mitralnej serca techniką mini inwazyjną. Skąd w ogóle pomysł na uruchomienie oddziału kardiochirurgii w szpitalu gdzieś na wschodnich rubieżach kraju ?

 

– Właśnie z potrzeby ciągłego rozwoju! Kardiologia była jednym z pierwszych oddziałów, jakie ruszyły w nowo otwartym szpitalu. Nikogo to nie dziwiło, wiadomo jak Polska długa i szeroka, ludzie chorują na serce. Oddział kierowany przez dr hab. Andrzeja Kleinroka rozwijał się doskonale, ale chorzy na operacje kardiochirurgiczne musieli jeździć albo na Śląsk, albo do Warszawy, pomyśleliśmy więc wspólnie, aby to zmienić. Pomysł poparł prof. Zbigniew Religa, a także prof. Andrzej Bochenek i to ten ostatni dał nam kadrę, która szkoliła zamojskich kardiochirurgów.

Dzisiaj w szpitalu „papieskim” mamy najmłodszego w Polsce ordynatora oddziału kardiochirurgii dr. Łukasza Tułeckiego. I to on, jako pierwszy w naszym regionie, wykonał operację rekonstrukcji zastawki mitralnej serca techniką mini inwazyjną. Techniki mini inwazyjne są dostępne w niewielu ośrodkach w kraju. Nasza załoga przygotowywała się do tego ponad rok i będzie nadal poszerzać swoje doświadczenia w tym zakresie.

Sukces ten nie byłby możliwy bez współpracy z I Kliniką Kardiochirurgii Śląskiego Uniwersytetu Medycznego w Katowicach, kierowaną przez prof. Andrzeja Bochenka, dzięki któremu gościliśmy na oddziale kardiochirurgii dr. Witolda Gerbera, który jako jeden z pierwszych w kraju zaczął stosować techniki mini inwazyjne w chirurgii zastawki mitralnej. Z jego doświadczenia korzysta teraz zamojski zespół kardiochirurgiczny.

Poza tym okazało się, że zakupiony zestaw specjalnych narzędzi chirurgicznych mini inwazyjnych znajduje zastosowanie także przy innych chorobach; ostatnio udało się uratować przy ich użyciu pacjenta z pozawałowym pęknięciem przegrody międzykomorowej serca, dramatycznym, najczęściej śmiertelnym powikłaniem świeżego zawału serca. Zaplanowana w szczegółach i wykonana z powodzeniem przez zamojski zespół operacja okazała się pionierska w naszym kraju i opisana tylko w kilku przypadkach na świecie.

 

• Teraz z kolei stawiacie na rozwój onkologii. Po co dublować zadania Centrum Onkologii Ziemi Lubelskiej, które się niezwykle rozbudowuje?

– Znowu z powodu potrzeby rozwijania naszej placówki, ale także z powodu rosnącej liczby chorych onkologicznie. Nie wiem, czy dojazdy do Lublina to taki komfort dla ciężko chorych? Chcemy mieć własnych specjalistów, bo obok chemioterapii mamy teraz także oddział chirurgii onkologicznej. W dalszej perspektywie nie wykluczamy też stworzenia oddziału radioterapii. Teraz jednak przede wszystkim inwestujemy w diagnostykę: doskonały tomograf komputerowy, rezonans magnetyczny, najnowocześniejszy mammograf cyfrowy. Od niedawna mamy dwa w pełni wyposażone stanowiska do mammografii, osiem pozostałych zmodernizowaliśmy. Nieszczęściem Polski jest zbyt późne wykrywanie nowotworów. Dzięki zamojskim Amazonkom szpital otrzymał też sondę śródoperacyjną, co pozwala lekarzom już w trakcie operacji sprawdzić, czy nie ma przerzutów w węzłach chłonnych. Do tej pory węzły były od razu usuwane, teraz już tylko wtedy, gdy jest to konieczne. Podkreślić należy, że pieniądze na to wszystko zdobywane są zarówno z Urzędu Marszałkowskiego, jak i z Ministerstwa Zdrowia i Unii Europejskiej.

 

 Czy pozycja lidera w rankingu „Rzeczpospolitej” będzie atutem w walce o kontrakt z NFZ?

– Tak powinno być, ale… od kilku lat fundusz nie płaci nam za nadwykonania – to w sumie ponad 40,5 mln zł. Nasz roczny kontrakt wynosi ponad 130 mln zł, ale gdybym mógł decydować o finansowaniu usług, to wprowadziłbym taką zasadę, że stawki dla najlepszych jakościowo szpitali byłyby wyższe o 2-3%. Mobilizowałoby to wszystkich do lepszej pracy. Skoro obiektywne gremia premiują nas certyfikatami, skoro w rankingach zajmujemy najwyższe pozycje, to chyba możemy oczekiwać, że fundusz to doceni i odpowiednio opłaci.

 

• Szukając oszczędności, rezygnujecie z opłat za przyszpitalny parking?

– Tak zdecydowaliśmy, bo uznaliśmy po ludzku, że te opłaty były uciążliwe dla pacjentów i ich rodzin. Dogadaliśmy się z władzami miasta i będziemy płacić mniejszy podatek od nieruchomości, co pozwala nam na odstąpienie od pobierania opłat za parkowanie.

 

• Jednocześnie prowadzicie inwestycje, dzięki którym będzie można liczyć na kolejne oszczędności.

– Owszem. Rozpoczęliśmy i przeprowadzamy ogromny projekt termomodernizacji. Wymieniliśmy okna i drzwi zewnętrzne, ociepliliśmy ściany i stropy, a także zainstalowaliśmy solary do ogrzewania wody użytkowej. Szybko się okazało, że dało to nam 500 tys. zł oszczędności. Ledwie zdążyliśmy się tym ucieszyć, a już przyszła wiadomość, że o 50 proc. wzrosły ceny węgla… Jednak warto szukać pomysłów na oszczędności, w 2010 roku wyszliśmy na zero; ten rok mamy szanse zakończyć na plusie.

 

• Czego należy życzyć dyrektorowi superszpitala?

– Z tym super to gruba przesada – tak wyszło w tym rankingu. A co do życzeń – zdrowia, bo to najważniejsze, a poza tym wystarczających pieniędzy, abyśmy mogli leczyć wszystkich, którzy tego potrzebują i wybiorą właśnie nasz szpital.