Diagnoza wstępna

MEDICUS 12/2011

Diagnoza wstępna

Przekonany jestem, że biorący udział w wyborach do parlamentu motywowani byli potrzebą własnego wkładu w dążeniu do zmiany na lepsze. Sądzę też, że po wyborach, zwolennicy koalicji utrzymują otwarcie wiarę w poprawę, a popierający opozycję na tę poprawę skrycie liczą, bo przyznać się do tego to „nie honor”. W sumie oczekiwania są takie same.

Politycy używają miary skuteczności i dobrej jakości rządzenia, polegającej na wykazywaniu liczby uchwalonych ustaw czy wydanych rozporządzeń. Natomiast odczucia odbiorców takiej działalności są zgoła odmienne. Mnożą się akty prawne, a wraz z nimi bariery administracyjne, ograniczenia w wykonywaniu zawodu i jego zbiurokratyzowanie. Są to oznaki malejącego zaufania do obywatela, antydemokratycznej centralizacji decyzyjności, co niechybnie skutkuje spadkiem sprawności funkcjonowania. Doświadczyliśmy tych skutków w codziennej pracy i każdy lekarz się zgodzi, że jest coraz trudniej. Nawet pacjenci, zniecierpliwieni wpisywaniem podczas porady danych do komputera oraz kiedy widzą na recepcie napisany wiek dziecka i jednocześnie PESEL, wyrażają swoją miną: „nienormalni”. Zastanawiam się, jaką mieliby owi pacjenci minę, gdyby wiedzieli, że w przyszłym roku, mimo uprawnienia, odpłatność za lek może być 100-procentowa i należy okazać elektroniczny dowód ubezpieczenia zdrowotnego, którego nie ma. Ustawa jasno mówi, że dowodem ubezpieczenia jest elektroniczna karta ubezpieczenia lub inny dowód z zapisem elektronicznym.

Przyznaję, zdarzały się dobre decyzje i właściwe rozwiązania prawne. Dzisiaj jest nim np. projekt zmiany zapisu ustawowego, na mocy którego pacjent będzie zapisywał się do przychodni, a nie wyłącznie do lekarza. Z kolei, na początku roku powstał projekt zapisu ustawowego, zobowiązujący lekarzy zatrudnionych na podstawie umowy o pracę do zawierania z NFZ umów upoważniających do wypisywania leków refundowanych. Chyba na skutek usilnych działań samorządu ze zdecydowanym wnioskiem w tej sprawie wycofano się z tego projektu w ostatniej chwili, w drodze poprawek senackich. Dlatego nie można zrozumieć, skąd się wzięła diametralna zmiana frontu i uchwalono ustawę refundacyjną z niezbyt obszernym, ale jakże istotnym fragmentem dotyczącym lekarzy. Nie wiem, czy w nawale pracy ministerstwa nie zauważono podłożonego śmierdzącego jaja, czy była to zaplanowana decyzja polityczna – nie wyszło z umową na refundację leków, to i tak będą skutki takie, gdyby ona obowiązywała. Nie ma to jednak dzisiaj znaczenia, bo w ustawie refundacyjnej znalazł się zapis, na mocy którego każdy lekarz (w tym i zatrudniony na podstawie umowy o pracę) będzie zmuszony do zwrotu kosztów refundacji wraz z odsetkami za błąd wynikający m.in. z nieprecyzyjnych zapisów lub leżący po stronie państwa (brak dowodu ubezpieczenia). Jak się ten zapis ma w przypadku lekarzy „etatowych” i w odniesieniu do kodeksu pracy, to nie czas rozstrzygnie, ale chyba sąd powszechny pokaże. Niezależnie od rodzaju zatrudnienia, z powodu wielu aktów prawnych nie pozwalających lekarzowi leczyć, trzeba temu kierunkowi legislacji powiedzieć: basta.

Wspomniana wcześniej mnogość uchwalanych ustaw i wydawanych rozporządzeń to stawianie znaków ograniczenia prędkości rozwoju na drodze z dziurami prawnymi i kolizjami organizacyjnymi. Zadaniem Funduszu powinno być takie zorganizowanie nadzoru nad realizacją refundacji za leki, aby relacje z ubezpieczonym odbywały się dwustronnie: między płacącym składkę a ją otrzymującym. Rolą zaś lekarza jest wykonywanie zawodu, a nie pełnienie funkcji pracownika NFZ. Gotowe przykłady są w krajach europejskich i może pożytek z niedawno podzielonych pieniędzy funduszu zapasowego NFZ byłby lepszy, gdyby go przeznaczono na ten cel, a nie, w zasadzie, dla jednego województwa. 

Janusz Spustek