Laury Medyczne 2011

MEDICUS 5/2011

Laury Medyczne 2011

Dr n. med. Barbara Książek-Modrzewska

 

• Całe Twoje życie – szkoła, studia i praca zawodowa związane są z Lublinem.

– W Lublinie po prostu mieszkałam, tu chodziłam do szkoły podstawowej nr 12, w której ojciec był kierownikiem, a później do Liceum im. Unii Lubelskiej.

 

• Dlaczego wybrałaś studia lekarskie?

– Wybór był dla mnie oczywisty. Zawsze chciałam pracować z dziećmi, chciałam być lekarzem dziecięcym. Od najmłodszych lat byłam przyzwyczajona do towarzystwa dzieci. Do naszego domu, do moich rodziców, którzy byli nauczycielami, przychodziły dzieci ze szkoły. Bardzo je lubiłam i dobrze się rozumieliśmy. Niestety, pomimo dobrze zdanego egzaminu na Akademię Medyczną w Lublinie, miałam początkowo problemy z uzyskaniem indeksu, bo nie należałam do żadnych ówczesnych socjalistycznych organizacji młodzieżowych. Na szczęście znaleźli się życzliwi ludzie, którzy mi pomogli. Po zdaniu egzaminu z pediatrii poszłam do prof. Witolda Klepackiego z pytaniem, czy mogłabym robić specjalizację w Klinice Dziecięcej przy ul Staszica jako wolontariusz. Odpowiedź profesora była pozytywna. Po ukończeniu stażu podyplomowego w listopadzie 1958 r. rozpoczęłam pracę w poradni dziecięcej w Lublinie przy ul. Morsztynów oraz w pogotowiu ratunkowym.

 

• Płynęły kolejne lata, w czasie których zdobywałaś doświadczenie zawodowe i kwalifikacje.

– W 1963 r. podjęłam pracę na Oddziale Dziecięcym Zakaźnym PSK Nr 2. Oddział został zbudowany dzięki darom
amerykańskim, a wielką rolę w jego organizacji odegrali dr Zbigniew Ślaski i dr Krystyna Ważna. W kolejnych latach uzyskałam I i II stopień specjalizacji z pediatrii. W 1964 r. kliniki z Dziecięcego Szpitala Nr 2 zostały przeniesione do nowego budynku przy ul. Jaczewskiego. W opuszczonych budynkach powstał Szpital im. Jana Bożego, a dziecięce oddziały zakaźne zostały włączone w jego struktury. Od 1970 r. pełniłam funkcję zastępcy ordynatora Oddziału Chorób Zakaźnych Dziecięcych Szpitala im. Jana Bożego. W 1988 r. uzyskałam stopień doktora nauk medycznych na Akademii Medycznej w Lublinie.

 

• Jak przez lata Twojej pracy zmieniła się zachorowalność na dziecięce choroby zakaźne i ich leczenie?

– Obecnie jest zupełnie inny profil zachorowań. Pamiętajmy, że w tamtych czasach poza penicyliną nie było antybiotyków. Kalendarz szczepień był znacznie uboższy. Niektóre choroby zakaźne na szczęście zostały wyeliminowane. Mamy szczepienia obowiązkowe, stosowane w coraz szerszym zakresie, a także szczepienia zalecane.

 

• Po 38 latach niezwykle zaangażowanej pracy przeszłaś w 1996 r. na emeryturę.

– Kontynuuję swoje zamiłowanie do pracy z dziećmi, tym razem z trójką wnuków: Hanią, Marysią i Marcinem. A w miesiącach letnich realizujemy z mężem nasze marzenia, czyli wycieczki zagraniczne; zwiedziliśmy już całą Europę i Afrykę Północną.

 

• Studiowaliśmy w trudnych latach (1952-1958), a jednak wytworzyły się między nami silne więzi koleżeńskie i przyjaźnie.

– Tak, to były bardzo ciężkie czasy, ale może właśnie dlatego łatwiej tworzyły się grupy koleżeńskie, zawiązywały przyjaźnie, które przetrwały lata. Nie było w tych czasach telewizji, dyskotek, komputerów, wyjazdów zagranicznych. To my sami organizowaliśmy spotkania i zabawy w prywatnych mieszkaniach. Po latach te nawiązane kontakty zaowocowały zjazdami koleżeńskimi, których było już 6, a uczestniczyli w nich licznie koleżanki i koledzy z kraju i zagranicy. Z upływem lat zaczęło nas ubywać z powodów biologicznych, ale były też na zjazdach bardzo wzruszające spotkania z chorymi kolegami, którzy nie tylko chcieli sobie przypomnieć dawne młode lata, ale jakby chcieli się pożegnać przed tą ostatnią, najdłuższą podróżą.

 

• Byłaś jedną z głównych organizatorek większości naszych zjazdów koleżeńskich. Czy będzie jeszcze jedno spotkanie?

– Od ostatniego naszego spotkania upłynęły 3 lata. Ciągle słyszę, że warto się spotkać ponownie. Niewykluczone, że jeszcze zorganizujemy kolejny zjazd koleżeński.

 

W zgłoszonym, w imieniu lekarzy Oddziału Chorób Zakaźnych Dziecięcych SPSzW im. Jana Bożego w Lublinie, wniosku o przyznanie Dyplomu Laur Medyczny dla dr n. med. Barbary Książek-Modrzewskiej obecna ordynator tego oddziału, Barbara Hasiec napisała m.in. „Pani Doktor w czasie pracy zawodowej przekazywała swoją wiedzę i bogate doświadczenie młodym lekarzom. Ogromna kultura osobista, postawa moralna, rzetelność w wykonywaniu obowiązków oraz ogromne oddanie pracy z małymi pacjentami miało duży wpływ na kształtowanie postawy moralnej i zawodowej młodych lekarzy. Dr B. Modrzewska jest nadal gotowa służyć nam radą i swoim bogatym doświadczeniem”.

  

 

Dr Krystyna Czarniawska-Kędzior

  

 • Pani lata szkolne i studenckie przypadły na trudny okres w naszej historii.

– Wczesny okres mojej młodości to lata okupacji hitlerowskiej. W Lublinie, podobnie jak w całej Polsce, panował wielki terror – łapanki, aresztowania, rozstrzeliwania i te straszne dymy z Majdanka, płynące na miasto. W latach 1941-44 uczestniczyłam w tajnych kompletach, w gimnazjum im. Unii Lubelskiej. Komplety liczyły zaledwie 4-5 osób, aby nie zwracać uwagi obcych. Na zajęcia przychodziliśmy
pojedynczo i w podobny sposób rozchodziliśmy się do domu. Nasi profesorowie – Aniela Chałubińska, przełożona Janina Mally, Jan Odroń to byli niezwykli ludzie, poza wiedzą kształtowali nasz światopogląd i charakter. Chcieli nas wychować na światłych, odpowiedzialnych ludzi. Kształcąc i wychowując nas, ryzykowali własnym życiem. Większość nas, młodych, była już zaangażowana w konspirację, m.in. razem z koleżankami jako łączniczki roznosiłyśmy meldunki.

 

• Dlaczego wybrała Pani studia medyczne?

– W konspiracji przeszłam szkolenie jako sanitariuszka i te zajęcia bardzo mnie zainteresowały. Dodatkowym bodźcem była pomoc przy zmianie opatrunków u rannych żołnierzy, w szpitalu, który był w naszym gimnazjum.

Egzamin wstępny na studia był ustny. Rozpiętość wieku na moim roku – ogromna. Zajęcia teoretyczne i praktyczne były rozrzucone po całym Lublinie. Jeszcze bardziej spartańskie warunki studiów miał mój przyszły mąż – Zdzisław (później został radiologiem), który z kolegami w 1944 r. słuchał wykładu prof. Tadeusza Kielanowskiego w budynku gimnazjum im. St. Staszica: w oknach brakowało szyb, studenci stali, a notatki robili, opierając zeszyty o plecy kolegów.

 

• Mamy tyle specjalności, a Pani wybrała pediatrię.

– Zajęcia z pediatrii prowadzili znakomici lekarze, z prof. Witoldem Klepackim na czele, którzy potrafili przekazać swoją pasję do opieki nad dziećmi. Dzięki ich postawie zrozumiałam, że najcenniejszym skarbem narodu jest dziecko i trzeba wszystko zrobić, aby jego rozwój był prawidłowy. Dostałam etat w Klinice Dziecięcej Akademii Medycznej, uzyskałam specjalizację I i II stopnia w zakresie chorób dziecięcych. Wtedy najcięższą walkę toczyliśmy ze śmiertelnością niemowląt. Choroby zakaźne – gruźlica, tyfus, Heine-Medina, dyfteryt, biegunki – zbierały straszliwe śmiertelne żniwo. Aby zmniejszyć śmiertelność niemowląt, zaczęto likwidować izby porodowe, a w ich miejsce zaczęły powstawać oddziały ginekologiczno-położnicze. W szpitalu im. Jana Bożego w Lublinie przy ul. Lubartowskiej zostałam w 1964 r. ordynatorem oddziału noworodkowego i funkcję tę pełniłam do 1991 r., do czasu przejścia na emeryturę.

 

• Jest Pani współtwórcą neonatologii na Lubelszczyźnie.

– W początkowym okresie, w Lublinie były dwa oddziały położnicze i dla noworodków. Jeden w klinice, a drugi w szpitalu przy ul. Staszica, gdzie pierwszym położnikiem był dr Stanisław Mazur. Główny postęp szedł w kierunku ratowania tych najmniejszych dzieci. Z inicjatywy dr I. Brzozowskiej, konsultanta krajowego ds. noworodków, utworzono Instytut Matki i Dziecka, w którym były organizowane kursy doszkalające dla ordynatorów oddziałów. Lublin miał tylko jeden prymitywny OIOM przy szpitalu dziecięcym, gdzie były dzieci w różnym wieku, bez możliwości izolacji. Zawsze podziwiałam naszych anestezjologów, lekarzy z powołania, których pomoc była bezcenna, w tym dr Zofii Winiarczykowej, która przez wiele lat kierowała dziecięcym OIOM.

 

• Wykształciła Pani całe pokolenie pediatrów-neonatologów, dla których jest Pani niedościgłym wzorem.

 – Miałam wielkie szczęście, że pracowałam z zespołem młodych lekarek, pełnych miłości i ciepła dla dzieci. Ten oddział był dla mnie jak drugi dom, a koleżanki były dla mnie jak córki. Większość z nich prowadzi teraz oddziały noworodkowe w Lublinie. Położnicy też mieli ambicje, aby kobiety przy porodach nie umierały, a dzieci rodziły się zdrowe. Dużo dobrego zrobił prof. Jan Oleszczuk, bo zorganizował oddział patologii ciąży, do którego przyjeżdżały ciężarne z całego regionu.

 

• Panuje powszechne przekonanie, że na emeryturze mamy za dużo czasu dla siebie.

– Od wielu lat uczestniczę w spotkaniach Klubu Seniora w Lubelskiej Izbie Lekarskiej. Początkowo przychodziło na nie 20 osób, a teraz 60-70. Te spotkania mobilizują nas wszystkich, nawiązują się nowe znajomości. Mamy ciekawe referaty, zwiedzamy muzea, chodzimy do kina i teatru. Dużo dla Klubu Seniora w LIL zrobiły koleżanki Izabela Zatońska, Maria Jakubowska, a teraz Andrzej Nowiński, ale to jeszcze młody i pełen zapału kolega. Jestem na uniwersytecie III wieku, mamy trzy razy w tygodniu wykłady, chodzę na angielski, aby ćwiczyć szare komórki, a w piątki pływam na basenie. Wielu z nas ma wnuki, prawnuki i poświęca im wiele czasu i serca. To wspaniale, niemniej jednak uważam, że powinniśmy mieć czas także dla siebie i swoich zainteresowań.

 

We wniosku, złożonym w imieniu lekarzy pediatrów i neonatologów Oddziału Noworodków i Wcześniaków SPSzWoj. im. Jana Bożego w Lublinie, o przyznanie Dyplomu Laur Medyczny dla Krystyny Czarniawskiej-Kędzior ordynator tego oddziału, Maria Migielska-Wołyniec napisała m.in.: „Pani Doktor wykształciła wiele pokoleń lekarzy pediatrów-neonatologów. Łączyła intuicyjnie profesjonalny system zarządzania z ludzkim, wręcz matczynym stosunkiem do młodszych osób. Dzięki temu możliwa była rodzinna atmosfera w pracy, a współpraca między położnikami i pediatrami-neonatologami była zawsze znakomita. Dr Krystyna Czarniawska-Kędziorowa jest Mistrzem Sztuki Lekarskiej, osobą skromną, naszym doskonałym wspaniałym wzorem”.

 

Rozmawiał Jerzy Jakubowicz