Moja Pani… doktor
– Wychowałam się w domu, w którym zwierzęta były zawsze. Przede wszystkim psy, czasem nawet trzy na raz. Przez jakiś czas mieszkała z nami nawet sarenka płci męskiej, niejaki Filipek. Trudno się dziwić, mój tata był lekarzem weteryna-rii – wspomina Monika Dyk-Podleśna, stomatolog z Lublina (– Ale pracująca w Cycowie, w szkolnym gabinecie – wyjaśnia pani doktor). – W naturalny więc sposób i w moim domu także musiały zamieszkać zwierzaki. Póki dzieci były małe, ogra-niczaliśmy się do rybek akwariowych i chomików (chociaż zaraz po śubie mieliśmy z mężem wilczura Miszę). Od pięciu lat dołączyła do nas Mimi, suczka rasy York. Na jej kupno złożyliśmy się całą rodziną, dzieci – Maks i Marcelina – w ten właśnie sposób zainwestowały swoje oszczędności – śmieje się doktor Monika zaznaczając, że świeżo przywieziona spod warszawskich Łomianek suczka otrzymała imię na literę M, „bo wszyscy z wyjątkiem męża Pawła mamy imiona na M”. Mimi nie tylko w ten sposób upodobniła się do swoich właśc.icieli. Jak z humorem zauważa doktor Monika: – Mimi jest tak samo leniwa jak my. Nie chodzi na spacery, a wręcz ich nie lubi! Dłuższe bieganie zalicza tylko jak jedziemy na dział-kę. Swoje potrzeby nauczyła się załatwić na… jednorazowe pieluchy. Suczka nie tylko pod tym względem jest nietypowa. Jej gust kulinarny jest co najmniej zadziwiający: uwielbia kiełbasę podwawelską, wszystkie chrupiące warzywa – z rzodkiewką, kapustą pekińską i marchewką na czele, a także …. coca-colę! – Tę ostatnią wypija wspólnie z moim synem, którego zresz-tą uwielbia ponad wszystko. To Maks jest jej „panem i władcą”. Niestety, nawet on ma problem z zagonieniem Mimi do kąpie-li i czesania, ubolewa pani doktor. Patrząc na zawadiacko radosny pyszczek Mimi, trudno w to uwierzyć. Anna Augustowska