Mama pragnęła, żebym został lekarzem

Opublikowano dnia: 1 stycznia, 2019Kategorie: Książki

Z Wojciechem Machem, emerytowanym lekarzem, o książce pt. „Z pamiętnika naszej Matki”, którą przygotował razem z bratem Jackiem, rozmawia Anna Augustowska

  • Z wielkim zainteresowaniem czytałam książkę o Twojej Mamie Jadwidze Orłowskiej i co tu kryć, czuję niedosyt. Będzie kolejny tom?

– Od razu muszę się przyznać, że razem z moim starszym bratem Jackiem, który jest także współautorem książki pt. „Z pamiętnika naszej Matki”, uciekliśmy się do pewnego wybiegu, aby pokazać ten materiał szerszemu gronu czytelników niż tylko rodzinny krąg najbliższych. Otóż Mama w pierwszym z tomów swego, pisanego przez 34 lata, pamiętnika zaznacza, że będzie w nim szczera i nie będzie przed nim miała żadnych tajemnic, ponieważ „nikt nie będzie tych zapisków czytał”.
My jednak uznaliśmy, że warto, korzystając z okazji – a jest nią 100-lecie odzyskania przez Polskę niepodległości – opublikować pewnego rodzaju wybór zapisków, które zaczęła pisać w maju 1918 roku, kiedy jako młoda 20-letnia dziewczyna stała się świadkiem tak ważnych i doniosłych wydarzeń historycznych. Dodatkowo mija też 100 lat od powstania Uniwersytetu Lubelskiego (od 1928 roku KUL), na którym Mama – od jesieni 1919 roku – studiowała (pracując cały czas zawodowo) na Wydziale Prawa. Studia ukończyła w 1924 roku, otrzymując dyplom z lwowskiego Uniwersytetu im. Jana Kazimierza, bowiem Uniwersytet Lubelski nie miał jeszcze pełnych praw wyższej uczelni.

  • Czytelnik dostaje więc coś bezcennego – relacje z pierwszej ręki. Wybór był trudny?

– I tak, i nie. Okres odzyskiwania niepodległości i pierwsze lata wolności, tworzenia się zrębów odrodzonego państwa były niezwykłe, a mama bardzo intensywnie włączała się w ten nurt. Dużo też o tym pisała. Musieliśmy więc tylko dokonać pewnej selekcji, oddzielić to, co dotyczyło bardzo osobistych, rodzinnych zapisków i wybrać te, które pokazują Lublin tamtych lat i ludzi, którzy tworzyli historię naszego miasta. Oczywiście dla współczesnego czytelnika, szczególnie dla tego, który zna na wylot liczne publikacje historyczne na temat II Rzeczypospolitej, układ sił politycznych itd. pamiętnik młodej dziewczyny może wydać się naiwny i pozbawiony historycznej perspektywy, ale uznaliśmy, że właśnie w tym autentycznym, pisanym z pasją i emocjami, materiale tkwi jego siła.

  • Oczywiście! To najcenniejsza wartość pamiętnika! Nie wiem, w ilu opracowaniach historycznych znajdziemy np. opis wiecu, który odbył się w Lublinie 27 października 1918 roku, w czasie którego zabrała głos pani Studnicka. W pamiętniku czytamy: „Po raz pierwszy kobieta wystąpiła z przemówieniem i trzeba jej przyznać słuszność, że uratowała nasz honor niewieści”. Co za przenikliwe spostrzeżenie!

– Mama należała do kobiet, które znały swoją wartość. Nie bała się samodzielności, co 100 lat temu nie było takie oczywiste. Kiedy zapytałaś jaka była, odpowiedziałem, że zapracowana. Bo taką ją pamiętam. Z zapisków w pamiętniku wyłania się osoba, która nie bała się i nie unikała pracy. Zaraz po ukończeniu Szkoły Handlowej Władysława Kunickiego, jako 17-latka podjęła pracę w jednym z biur administracji austriackiej. Była świadkiem wkroczenia w 1915 roku do Lublina ułanów Beliny, a w listopadzie 1918 trafiła do pracy w biurze Sztabu Generalnego Wojsk Polskich, gdzie przez jej ręce przechodziły ważne rządowe i wojskowe dokumenty. Mirosław Derecki (nieżyjący już lubelski dziennikarz) tekst o tej pracy naszej mamy zatytułował nawet „Sekretarka Rydza-Śmigłego”).

  • Zgadza się – pod datą 4 listopada 1918 roku czytamy: „Jestem przydzielona do Naczelnego Dowództwa Wojsk Polskich w Lublinie. Setki rozkazów przechodzą przez moje ręce. W biurze siedzę do 6 wieczór chwili wolnej nie mając. Pracuję razem z pułkownikiem Śmigłym i majorem Bukackim”.

– Nie wiemy, czy mama związała się z którąś z organizacji niepodległościowych z kręgu Piłsudskiego. Być może tak – nie pisze o tym w pamiętniku. Z całą pewnością jednak była zafascynowana postacią Józefa Piłsudskiego, uwielbianego Dziadka, chociaż nie zawsze zgadzała się z jego późniejszą polityką. Pod znamienną datą 11 listopada 1918 pisze m.in. o Piłsudskim: „To jedyny człowiek, w którego potęgę bezgranicznie wierzę i wierzę, że on jest jedynym człowiekiem, który doprowadzi do celu”.

  • Ale nie tylko o polityce i wielkiej historii pisała – są też obrazki z codziennego życia miasta, nowo powstałego uniwersytetu itd.?

– Takim tekstem jest np. zapis z maja 1919 o szalejącym w Lublinie tyfusie plamistym: „Co za moc osób ginie, umiera codziennie, to trudno sobie wyobrazić” albo o lejącym nieprzerwanie deszczu (sierpień 1918), który zniszczył zbiory, co obudziło strach przed głodem w zimie. Czy też wspomnienia pierwszego obiadu, jaki został wydany w styczniu 1920 roku z okazji otwarcia kuchni akademickiej dla studentów KUL. Ja bardzo cenię zapis o wybuchu amunicji w wojskowych magazynach koło cukrowni, jaki wstrząsnął miastem w kwietniu 1919 roku: „(…) wybuch został spowodowany przez komunistów.(…) W śródmieściu przy ulicach Szopena, Namiestnikowskiej, Górnej i Krak. Przedmieściu jest moc wybitych szyb (…)”. Dowiadujemy się, że wybuch zniszczył kompletnie 22 budynki, a na Zamku wypadło 148 szyb. Dodajmy, że ta broń i amunicja miały służyć obronie Wilna i Lwowa.

  • Nie sposób, abyśmy przytoczyli wszystkie lubelskie zapiski… chociaż żal, bo tyle w nich emocji i pasji. Wrażliwości, ale też bardzo dojrzałych refleksji. Ja wyłowiłam jakże wciąż aktualną, o sytuacji kobiet. Młoda Orłowska w kwietniu 1920 roku pisze: „(…) u nas kobiety są tak jakoś traktowane, że mimo zdolności nawet, nie mogą zajmować jakiegoś poważniejszego stanowiska tylko dlatego, że są kobietami”.

– Mama była bardzo dzielną i samodzielną osobą. Podczas studiów działała w uczelnianych organizacjach młodzieżowych i w harcerstwie; zawsze pracowała zawodowo, wychowywała nas samodzielnie, bo zaledwie 5 lat po ślubie została wdową. Potrafiła znaleźć czas na turystykę (wycieczki w Tatry); sport (w 1931 r. była mistrzynią Lublina w tenisie); jeździła na nartach i łyżwach. Miała też wielką pasję – fotografię, którą zaraziła także mnie. Na emeryturę zdecydowała się dopiero w 1968 roku mając 71 lat. Zmarła potrącona przez samochód na ulicy Lublina i jest pochowana na cmentarzu przy ulicy Lipowej. Teraz, kiedy biorę do rąk nieco zniszczony już przez czas pamiętnik, w którym notowała swoje obserwacje, coraz bardziej rozumiem, jak nietuzinkową była osobą.

  • Coś jeszcze – bardzo ważnego – zawdzięczasz Mamie. Medycyna to była Jej sugestia?

– To prawda. Bardzo pragnęła, abym został lekarzem. I tak się stało. Poświęciłem się pediatrii – najpierw pracowałem w Instytucie Pediatrii lubelskiej AM, a w latach 1980-2002 byłem ordynatorem Oddziału Dziecięcego szpitala w Świdniku. To był dobry wybór – Mama to wiedziała.

Czytelników zainteresowanych pełną wersją „Z pamiętnika naszej Matki”, autorstwa Wojciecha i Jacka Machów, zachęcamy do przeczytania online lub pobrania pełnej wersji książki.